Władza prasowa

Z pewnością miał rację stary Tacyt, twierdząc, że najstraszniejszą ze wszystkich namiętności ludzkich jest żądza władzy. Opinia wybitnego historyka starożytnego Rzymu znalazła potwierdzenie w badaniach nad szaleństwami władców, jakie opisała Barbara Tuchman w głośnej książce “The March of Folly” (wyd. polskie 1992). Autorka udowodniła, że chciwość rządzenia okazała się najgroźniejszym obłędem w historii, któremu nie potrafił się oprzeć żaden człowiek opanowany chęcią sprawowania władzy nad innymi. Przykładów współczesnych nie trzeba daleko szukać. Wyczyny dzisiejszych koalicjantów (szczególnie J. Pałubickiego) świadczą wymownie, że zawodowa choroba władców wszechczasów sięgnęła szczytów obecnej “elity władzy”. Z tej smutnej obserwacji trzeba już w najbliższej przyszłości wyciągnąć odpowiednie wnioski. Strzeżmy się w nadchodzących wyborach prezydenckich kandydatów, którzy pałają nieodpartym pragnieniem wygrania wyścigu do najwyższego stanowiska w państwie. Kto bowiem nader “tęsknym wzrokiem patrzy w stronę wysokiego urzędu, zaczyna się już chylić ku moralnej zgniliźnie”, pisał ongiś Tomasz Jefferson (cyt. za B. Tuchman, s. 470). Chciwość rządzenia różne przybiera formy. Człowiek chorobliwie ambitny, który nie ma szans zdobycia któregoś z najwyższych wierzchołków władzy w państwie, próbuje ulokować się na innym stanowisku, z którym łączy się jakaś władza nad ludźmi, taka np., jak rząd dusz sprawowany przez władze duchowne, czy żurnalistyka dysponująca siłą rządzenia umysłami ludzi. Wielki Monteskiusz wyróżnił w swym “Duchu Praw” trzy władze w państwie: 1) ustawodawczą, 2) wykonawczą i 3) sądowniczą. Brać dziennikarska dość dawno już doszła do przekonania, że czasy dojrzały do uznania prasy za “czwartą władzę” w państwie. Śledząc rozwój niezależnych (od nikogo!) środków masowego przekazu, trudno rzeczywiście oprzeć się wrażeniu, że mamy niekiedy do czynienia z uzurpacją władzy przez prasę, która “feruje wyroki” w sprawach rozpatrywanych przez sądy i wynosi się ponad organy państwowej kontroli (przykład niedawny: wywyższenie się “Gazety Wyborczej” nad Najwyższą Izbę Kontroli). Prasa chwali się wykrywaniem coraz to nowych afer korupcyjnych i ujawnia “aferzystów” przed potwierdzeniem ich winy przez sądy, podsyca bez umiarkowania krytykę sądów, prokuratury, policji itd. Przekonanie o wszechwładzy mediów jest dziś już tak wielkie, że w praktyce podejmowane są coraz częściej próby przekupywania dziennikarzy w celach reklamowych, promocyjnych i in. Fakt, że korupcji takiej środowisko dziennikarskie ulega (zob. “Gazeta Wyborcza” z 1-2.04. br.) dowodzi, że zachowuje się ono tak jak wszystkie inne władze (każda władza korumpuje, głosi utarty slogan). W państwie dobrze zorganizowanym kompetencje władcze są podzielone w sposób wykluczający wyręczanie którejkolwiek z władz przez inną. Mass media porządek ten zakłócają, wtrącając się we wszystko, niczym najwyższe organy kontroli mające konstytucyjne prerogatywy. Same zaś żadnej właściwie kontroli nie podlegają. A władza nie kontrolowana to władza dyktatorska! Jaka powinna być naprawdę rola prasy w demokratycznym państwie prawnym? Alexis de Tocqueville pisał, że “w dziedzinie wolności prasy nie istnieje złoty środek między poddaństwem a samowolą. By zdobyć bezcenne dobro, które uzyskać można właśnie dzięki wolności prasy, trzeba zgodzić się na nieuniknione zło, jakie ona niesie” (O demokracji w Ameryce, Warszawa 1978, s. 144). Autor opowiedział się w ten sposób za szeroko rozumianą wolnością prasy, taką nawet, której ceną jest używanie mediów do celów nie mających nic wspólnego z przekazywaniem informacji (do rozdmuchiwania namiętności partyjnych, sterowania zachowaniami ludzi, manipulowania ich poglądami itp.). Sądy są bezsilne wobec prasy, pisał Tocqueville, ponieważ elastyczność ludzkiego języka jest zjawiskiem, które wymyka się sądowej analizie (…). W tym wszelako punkcie niezupełnie miał rację. Dziennikarze dopuszczający się zniesławień mogą i muszą podlegać karze, jeśli wszyscy mamy być równi wobec prawa. Diametralnie odmienny pogląd na temat roli prasy wyraził o. Jacek Maria Bocheński, uczony dominikanin z Fryburga. W książeczce pt. “Sto zabobonów” (Kraków 1992), ten wybitny filozof i logik stwierdził, że “dziennikarz jest sprawozdawcą i niczym więcej (…) ”. Nie może występować w roli nauczyciela, kaznodziei lub moralisty, bo nie jest jako taki ani specjalistą w danej nauce, ani autorytetem moralnym, ani przywódcą politycznym (s. 39-40).

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2000, 2000

Kategorie: Felietony