Lord Acton powiedział kiedyś, że „władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Tak rzeczywiście jest. Każda władza deprawuje. Obojętne, czy pochodzi „z bożej łaski”, czy „z woli suwerena”. W systemie liberalno-demokratycznym stworzono wiele zabezpieczeń przed deprawacją władzy. Monteskiuszowski trójpodział powoduje, że władze ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza są rozdzielone. Mało tego, władza sądownicza kontroluje, czy władza wykonawcza przestrzega uchwalonego przez władzę ustawodawczą prawa. Ważnym zabezpieczeniem przed deprawacją władzy jest istnienie i działalność opozycji. Przed deprawacją władzy strzec powinny niezależne, wolne media, informujące opinię publiczną o wszelkich tego przejawach, takich jak korupcja, kumoterstwo, nepotyzm. Przed deprawacją władzy chronią też prawa i wolności obywatelskie: ludzie mogą się gromadzić, zrzeszać, manifestować niezadowolenie, reagować na przejawy deprawacji władzy. Tak działa społeczeństwo obywatelskie. Aby cały aparat państwowy, czyli aparat władzy, nie deprawował swoich urzędników, wymyślono instytucje kontrolne, od tego aparatu, a więc od rządu, niezależne, takie jak Najwyższa Izba Kontroli, niezależna od rządu prokuratura, niezależne sądy, w których orzekają niezawiśli sędziowie, służby policyjne i specjalne, poddane wprawdzie kontroli rządu, ale apolityczne lub co najmniej apartyjne. Takimi niezależnymi od rządu instytucjami są też bank centralny (narodowy) i rozmaite inne ciała bezpośrednio rządowi niepodlegające, takie jak… Komisja Nadzoru Finansowego. Tak funkcjonuje państwo prawa w kulturze zachodniej. Mimo tych wszystkich mechanizmów zdarzają się rozmaite skandale z udziałem przedstawicieli władzy. Skandale korupcyjne bodaj najczęściej, czasem przejawy nepotyzmu czy kumoterstwa. Ale w dobrze zorganizowanych społeczeństwach demokratycznych takie działania na ogół nie popłacają. Ponosi się za nie odpowiedzialność, jeśli nie karną, to polityczną, jeśli nie od razu, to w ostatecznym rachunku przy następnych wyborach. Rządzący, chcący utrzymać się przy władzy, kontrolują się sami. Nie zawsze skutecznie. Władza z natury rzeczy deprawuje. Kusi do wykorzystania jej w celach prywatnych, czasem nawet do łamania prawa w dobrej wierze, w myśl zasady, że cel uświęca środki. Co się dzieje z władzą, która nie czuje się pod kontrolą społeczną, która wszystkie instytucje mające ją kontrolować podporządkowała sobie? Lekceważąc zasadę trójpodziału, podporządkowuje sobie niezależne dotąd sądy i trybunały, instytucje kontrolne obsadza ludźmi z partyjnego nadania, kombinuje, jak zwasalizować media, manipuluje prawem o zgromadzeniach? Jest to władza absolutna, w konsekwencji absolutnie zdeprawowana. Państwo PiS dąży do władzy absolutnej. Wciąż jeszcze jej nie ma. Wciąż jeszcze są broniące swojej niezależności sądy, jeszcze są wolne media, choć media publiczne zostały przez władzę zawłaszczone. Jest jakie takie, choćby nawet słabe, społeczeństwo obywatelskie, są niezdominowane przez rząd samorządy. Dążąc do tej władzy, państwo PiS deprawuje się absolutnie. Takie afery jak ta ze SKOK-ami czy panem Chrzanowskim to dopiero początek. To wszystko wciąż jeszcze różni dzisiejszą Polskę od PRL. W PRL nie było trójpodziału władz. Obowiązywała podniesiona do rangi doktryny konstytucyjnej zasada centralizmu socjalistycznego. Władza była jedna, należała do „ludu pracującego miast i wsi”, który w obecnej pisowskiej terminologii nazywa się suwerenem. Teoretycznie wszystkie władze podporządkowane były Sejmowi lub wybranej z jego grona Radzie Państwa, tyle że prawdziwym ośrodkiem władzy byli Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jego Biuro Polityczne i ostatecznie I sekretarz KC. W państwie PiS parlament, w którym większość ma „z woli suwerena” partia rządząca i utworzony przez nią rząd, któremu z różnym skutkiem próbuje się podporządkować wszystkie dotąd niezależne organy państwowe, wykonują decyzje szefa partii. Z tą jedynie różnicą, że jego siedzibą nie jest gmach na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, tylko ulica Nowogrodzka. Oczywiście bzdurą jest mówienie, że Polska pod rządami PiS jest taka sama jak PRL. Nie jest. Choć filozofia rządzących została żywcem przeniesiona z PRL. Tę filozofię PiS krok po kroku ze zmiennym szczęściem próbuje realizować. Mam nadzieję, że nie zrealizuje. Są jeszcze dwie istotne różnice między dzisiejszą Polską a PRL. Pierwsza jest taka, że w PRL Kościół był po stronie opozycji, dziś nadaktywnie wspiera pisowską władzę. Druga – że Polska należy do Unii Europejskiej, która interweniuje, gdy zasady państwa prawa są naruszane. Interweniuje czasem zbyt opieszale, czasem zbyt łagodnie, ale zawsze. I z tą zewnętrzną kontrolą Unii PiS