Kluby to łakomy kąsek, którym niejeden się udławił „Bo liga polska to bardzo słaby produkt, bardzo słaby”… Całkiem niedawne wyznanie byłego reprezentanta, a obecnie wiceprezesa PZPN Marka Koźmińskiego skłania do przyjrzenia się, w czyich właściwie rękach znajduje się wspomniany produkt. Pod koniec ubiegłego roku („Przegląd” 48/2013) sygnalizowaliśmy, że działanie osób zarządzających polskimi klubami jest przerażające. „Dysponują całkiem sporym majątkiem, ale jak nim zarządzają, to zupełnie inna sprawa. To prawda, że do klubów polskiej Ekstraklasy napływają coraz większe pieniądze. Jest to efekt kierowania naszą piłką przez ludzi – w większości – związanych ze sferą finansową, ale nierozumiejących sportu. A przy braku niezbędnej równowagi między znajomością finansów i sportu nawet w sferze ekonomicznej poruszają się oni niczym dzieci we mgle. Dlatego pieniądze są fatalnie wydawane”. Na samorządowym wikcie „Jeszcze polska piłka nie zginęła, ale… – napisał Artur Brzozowski we wrocławskim serwisie portalu Sport.pl. – Wiele wpływowych osób, które próbowały stworzyć coś pozytywnego w polskim futbolu, pogodziło się z faktem, że tu niczego sensownego zbudować nie można. Uznali, że jeśli środowisko piłkarskie chce żyć w symbiozie z kibolami, to niech sobie wspólnie z nimi zarządza klubami i całym futbolem. Polska piłka systematycznie, konsekwentnie stacza się w przepaść. Kolejne wydarzenia z ostatnich miesięcy pokazują, że z naszym futbolem może być jeszcze gorzej, niż jest. A jest beznadziejnie źle. Wpływowe kręgi pogodziły się z faktem, że w wielu polskich drużynach decyzje podejmują fanatyczni szalikowcy i osoby z władz klubu o kibolskiej mentalności. W efekcie zrezygnowane elity machnęły na to ręką, wychodząc z założenia, że jeśli chcecie mieć kibolskie kluby, to miejcie, ale róbcie to bez nas. Dalej bawcie się sami. Różne były przyczyny odejścia bogatych biznesmenów z klubów. Ale wizerunkowo to bardzo niepokojące, złe sygnały. Z naszych drużyn odpływa głównie prywatny kapitał. Niewiele zmienia fakt, że niedawno Lechię Gdańsk przejęło konsorcjum kilku zagranicznych menedżerów. Efekt Euro 2012, który miał nakręcać piłkarską koniunkturę w Polsce, nie zadziałał. Rzeczywistość mamy taką, że wiele zawodowych drużyn piłkarskich utrzymywanych jest głównie przez samorządy oraz spółki skarbu państwa, które przeznaczają na to od kilku do kilkunastu milionów złotych rocznie. Tak dzieje się we Wrocławiu, w Zabrzu, Kielcach, Gliwicach, Bydgoszczy, Szczecinie czy Lubinie…”. Sądzę, że problem także w tym, iż niektórzy postrzegają piłkę nożną jako możliwość wyjątkowo łatwego i szybkiego wzbogacenia się. W rzeczywistości tylko nieliczne kluby na świecie przynoszą dochody, i to po wielu latach profesjonalnych starań. Klub jako marka, jako odskocznia do prowadzonych biznesów – tak, jak najbardziej, ale jako metoda szybkiego powiększenia własnego majątku – nigdy, nie ma takiej możliwości. Wszelkie tego rodzaju próby kończą się głośnymi aferami, dochodzeniami prokuratorskimi i wyrokami sądów. Futbol to pozornie łakomy kąsek, którym już niejeden się udławił. A całkiem niedawno znany biznesmen powiedział mi: „Wie pan, lepiej w to nie wchodzić, bo piłka u nas ma taką specyficzną otoczkę”. Profesjonalizm potrzebny od zaraz Co zrobić, żeby w Polsce zaczęto działać profesjonalnie? Temat to rozległy i trudny. Anglicy mają fit and proper person test dla właścicieli i udziałowców klubów Premier League, Football League i Football Conference (czyli sięgają głęboko – przynajmniej do szóstej ligi). Każdy, kto przejmuje, prowadzi klub lub ma ponad 30% udziałów, musi go przejść. Czynniki dyskwalifikujące kandydatów to: sprawowana władza lub wpływ na inny ligowy klub, znaczący udział w innym ligowym klubie, zakaz sądowy sprawowania stanowisk kierowniczych, ogłoszone bankructwo, piastowanie stanowiska dyrektora klubu, który dwukrotnie był niewypłacalny w danym okresie, piastowanie stanowiska dyrektora dwóch lub więcej klubów, które były niewypłacalne w danym okresie. Człowiek skazany za nieuczciwe działania lub ktoś, kto dwa razy doprowadził klub do bankructwa, nie może przejąć kontroli nad klubem (co najmniej 30% akcji) ani zajmować stanowisk kierowniczych. Postawmy sprawę jasno: to fikcja, bo tzw. brudnych pieniędzy w Anglii jest mnóstwo, a miliarderzy z całego świata chcą wyprać w Premier League trochę kasy. Premier League teoretycznie kontroluje, skąd pochodzą środki przekazywane na kluby, z naciskiem jednak na słowo
Tagi:
Maciej Polkowski