Całodniowa debata sejmowa w ostatni czwartek, poświęcona sprawie Amber Gold, okazała się spektakularną porażką zjednoczonej opozycji. PiS, SLD oraz Ruch Palikota wspólnie pokazały i udowodniły, że do niczego poza totalną negacją rządu i państwa nie są zdolne. Metoda Tuska – zagadania przeciwników aż do zamęczenia – znów okazała się skuteczna. Wszystko to każe wątpić, że tak hucznie zapowiadana na jesień ofensywa opozycji przyniesie jakikolwiek efekt. Premier wraz z ministrami oraz prokurator generalny mówili, jak w tej sprawie działały i jednocześnie nie działały ważne instytucje państwowe. Istotą przedstawionej przez nich informacji było jednak nieowijanie w bawełnę. Wszyscy oni zmierzyli się z prawdą dla nich niewygodną, bo musieli się tłumaczyć z błędów podlegających im urzędników. Niekomfortowe musiało być również to, że nie dysponowali jeszcze pełną wiedzą i często mogli jedynie powiedzieć, że na razie coś jest wyjaśniane. Padło jednak trochę konkretów, a także terminów – z czego roztropni krytycy potrafiliby później rozliczyć i rząd, i niezależną prokuraturę. Prokuratura – wcześniej główny oskarżony o zaniechania wobec Amber Gold – tym razem obroniła się lepiej, bo okazało się, że poważne błędy popełniły też inne urzędy, zwłaszcza służby skarbowe. Prokurator generalny ujawnił, że próbował reformować i usprawniać tryb postępowań dyscyplinarnych wobec prokuratorów z możliwością odwoływania się do sądów w drugiej instancji, ale projekt ten utknął w Sejmie poprzedniej i obecnej kadencji. Dość niefrasobliwie z zarzutu o brak reakcji na wprowadzające w błąd reklamy Amber Gold tłumaczyła się szefowa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Według niej w świetle obowiązującego prawa wszystko było OK, choć przyznała, że ma świadomość, jak niesmacznie to brzmi. Z kolei minister sprawiedliwości, który wcześniej rozgrzeszył sądy za nieodwieszanie wyroków szefowi Amber Gold, musiał tym razem przyznać, że gdyby nie brak przepływu informacji do sądu w 2009 r., niektóre można było odwiesić. Jednocześnie posłowie mogli się dowiedzieć, gdyby tylko chcieli to usłyszeć, jak wiele służb państwowych jednak zadziałało poprawnie i szybko. Ale opozycja nie była w stanie przyznać, że z państwem polskim jest trochę jak ze szklanką, która dla jednych jest do połowy pełna, a dla drugich do połowy pusta. Tego bowiem nie daje się zauważyć, jeśli totalnie się odrzuca państwo polskie pod rządami PO i Tuska. Dziś taką postawę przyjęły nie tylko PiS i jego odłam w postaci Solidarnej Polski – co nie dziwi, bo tak było zawsze – lecz także partia Millera i coraz bardziej niezborna grupa Palikota. Bezsensownie wydłużono debatę sejmową poprzez kilkugodzinne powtarzanie przez wiele osób często tych samych pytań-insynuacji wobec premiera i rządzących. Głos w tak zwanej dyskusji zabrało 175 posłów – nie wiadomo, po co aż tylu. Tak zwanej, bo opozycja wyraźnie nie rozumie, co to jest dyskusja. Gdyby potrafiła się zorganizować, głos zabrałby jeden przedstawiciel każdej partii – poza wystąpieniami w imieniu klubów. Wtedy można by postawić trudne pytania i zmusić rząd do dłuższych, konkretniejszych, bardziej wyczerpujących odpowiedzi. I dociskać. Nic takiego nie miało jednak miejsca. To Donald Tusk i PO pozwolili opozycji wygadać się do syta. Bo dawno już zrozumieli, że PiS i pozostałym wcale nie chodzi o zadawanie trudnych pytań, ale o możliwość efektownego przywalania rządzącym. No to niech sobie gadają i przywalają bezmyślnie. Co to dało, każdy mógł zobaczyć w telewizji. Od rozpoczęcia porannego wystąpienia premiera do ostatecznego głosowania w sprawie przyjęcia jego informacji i powołania komisji śledczej – zakończonego pozytywnie dla rządzących – minęło ponad 15 godzin. Zapewne posłowie wychodzili z Sejmu w środku nocy z poczuciem, że nieźle się napracowali. Wątpliwe, czy ktoś z zewnątrz tę opinię podziela. Jest zdumiewające, że poszczególne kawałki opozycji potrafią mówić o sobie nawzajem jedynie z nieskrywanym obrzydzeniem, żeby jakoś się odróżnić od pozostałych, a jednocześnie nie przeszkadza im to zawierać sojuszy, byle tylko dokopać rządzącym. Jednak nawet przy takim współdziałaniu opozycja jako całość okazała się kompletnie niezdolna do przedstawienia na czas spójnego i wolnego od błędów prawnych wniosku o powołanie komisji śledczej w sprawie Amber Gold, której tak bardzo ponoć pragnęła. Rekord absurdu pobił przedstawiciel Ruchu Palikota, redaktor pisma „Fakty i Mity”, ten sam, któremu prawicowi politycy i publicyści zarzucali jeszcze nie tak dawno współpracę redakcyjną z mordercą ks. Popiełuszki. Otóż
Tagi:
Wojciech Mazowiecki