Antyradary już nie wystarczają amatorom szybkiej jazdy Na internetowym forum mieszkańców podkarpackiego Jasła wielkie poruszenie. Opisana sytuacja przypomina zuchwałą akcję partyzantów. Oto na oczach strażników miejskich jakiś śmiałek podjechał pod fotoradar i prysnął w niego farbą w spreju. Strażnicy ruszyli w pościg za wandalem, dopadli go i ukarali. Następnie komendant straży miejskiej wystąpił do burmistrza miasta o przyznanie specjalnej nagrody dla funkcjonariusza, który złapał „malarza”. To wystarczyło na początek dyskusji. Wzięli w niej udział rozgorączkowani młodzi kierowcy, i tylko od czasu do czasu włączał się ktoś bardziej stateczny. – To jest masakra z tymi fotoradarami – napisał zmotoryzowany internauta. – Przynajmniej niech robią zdjęcia dopiero od 100 km/h wzwyż. – Jest podobno projekt ustawy o tym, że straż miejska już niedługo nie będzie mogła dawać mandatów za przekroczenie prędkości – pocieszał się inny użytkownik sieci. – Od jakiej prędkości robi zdjęcia ta maszyna? – pytał ktoś mniej biegły w obyczajach na drodze. – To absurd – że na obwodnicy obowiązuje 50 km i na dróżkach osiedlowych, gdzie nie ma innych znaków (a przeważnie ich nie ma), też 50. Tylko że na osiedlach jest to racjonalne, ale nie rozumiem, po co są obwodnice, skoro mamy się poruszać w żółwim tempie. – Radar to jest taka maszynka do zarabiania pieniędzy… nikomu jeszcze życia nie uratowała… – pisał zdecydowany przeciwnik urządzeń ograniczających prędkość samochodów. Na polskich drogach wytworzył się obyczaj, że znaczna część kierowców reaguje na znaki nakazujące ograniczenie prędkości tylko wówczas, o ile są one „podparte” informacją o fotoradarze. Resztę się bagatelizuje. Nawet ministrowie spraw wewnętrznych mają tego świadomość. Ludwik Dorn przyznał kiedyś, że nie zna nikogo, kto trasę Warszawa-Wrocław pokonywałby autem w 13 godzin – a tyle czasu trzeba, jeśli chcemy jechać zgodnie z oznakowaniami. Skoro skuteczne są tylko radarowe punkty pomiarów prędkości (i w pewnym zakresie również budowane na środku drogi zwężenia – wysepki z krawężnikami), to polskie drogi będą coraz gęściej zabezpieczane przez takie urządzenia. Jednak chęć szybkiej jazdy jest u kierowców przemożna i znajdują oni dziesiątki sposobów, aby przechytrzyć służby drogowe. W tej walce o prędkość przegrywają najczęściej przypadkowi ludzie, przechodnie, pasażerowie rozbitych samochodów, o rozjechanych zwierzętach nie wspominając. – Przepisy nie są złe – pisał na forum jeden z uczestników dyskusji o zamalowanym radarze. – Tylko „terenów zabudowanych” jest stanowczo za dużo. Przecież nikt nie będzie jechał 50 km/h na pięknej, prostej, długiej drodze. Ale ktoś bardziej doświadczony uzupełnił od razu ten wpis: – Przy szybkości grubo ponad 100 km/godz. najlepiej wychodzą zdjęcia w czarnej ramce. I od razu dyskusja ruszyła na nowo. – Obowiązek koncentracji na drodze to nie tylko szukanie fotoradaru w zaroślach czy policjanta z suszarką za winklem – to obowiązek bezpiecznej jazdy, a nie rozmów przez komórkę, poprawiania włosów, szminkowania. Nie sprawdzaj wytrzymałości swojego pojazdu na innym użytkowniku drogi, a sam nie będziesz sprawdzany. Policja powinna ostudzić temperament paru małolatom, którzy dostali samochody od swoich tatusiów i nie mają szacunku dla normalnych ludzi. – Fotoradary napędziły tylko kasę sprzedawcom CB-radio – kontruje inny kierowca. Gieroj z Jasła Do czego są zdolni posunąć się amatorzy szybkiej i często skrajnie niebezpiecznej jazdy? Do niszczenia urządzeń rejestrujących prędkość pojazdów. – Moim zdaniem ten, co odważył się zamalować to pudełko, jest Bohaterem i chylę przed nim czoło, a pasożyty niech idą na patrole piesze, a nie tyłek wozić samochodem – wpisał się „kandydat na bohatera”. – I żeby to policja nadzorowała, bo są profesjonalistami, a ten, co się targnął na tę skrzynkę, powinien dostać nagrodę!!!!!! Jak widzę fotoradar tych nierobów, to ostrzegam innych kierowców – dodaje inny internauta. – Kupuję radio CB. Na pewno się zwróci. Nie będę sponsorem straży miejskiej kryjącej się w krzakach. Niektóre ograniczenia są chore. Gdybym miał jechać do Warszawy zgodnie z przepisami, jechałbym chyba z 10 godzin – pisze inny jaślanin. – I czy stwarzałbym mniejsze niebezpieczeństwo na drodze? Nie sądzę. Byłbym zmęczony i zdekoncentrowany, bo można jechać szybko, ale rozsądnie. – Dziś mnie pierdyknął gdzieś tak przy 80 km/h, jak wjeżdżałem na dwupasmówkę – chwali się niedoszły
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz