To, że wojskowi dali się wciągnąć w personalno-polityczne gierki, jest największą tragedią Wojska Polskiego po roku 1989 Gen. broni Waldemar Skrzypczak – były dowódca Wojsk Lądowych Podczas ostatniej kampanii wyborczej niewiele mówiło się o wojsku i jego potrzebach. – Nic nadzwyczajnego. Minęło ponad 30 lat od zmiany systemu, ale na dobrą sprawę niewiele dla armii w tym czasie zrobiono. Generalnie wojsko służy politykom do tego, do czego aktorzy używają ścianki. Ma stanowić tło, przy którym warto się zaprezentować. – Dokładnie tak. Proszę zauważyć, że choć było już kilka planów rozwoju sił zbrojnych, to żaden rząd nie wykazał się tu konsekwencją. Każdy chciał robić po swojemu, psuł i dewastował to, co zrobili poprzednicy. W efekcie zamiast kompleksowych zmian mamy w Polsce ileś programów wyspowych. Dziś kupujemy patrioty1, jutro HIMARS-y2, a pojutrze wrzucimy sobie jakiś nowy temat. Bierzemy po trochu, bo drogie, a co gorsza, w oderwaniu od realnych potrzeb armii. Warunki gry dyktują lobbyści? – To oni przekonują polityków do zakupów. Ci z kolei wydają dyspozycje wojskowym, by znaleźli uzasadnienie dla konkretnych wydatków. Doskonale to widać po niektórych ważnych politykach, którzy wręcz chodzili i nadal chodzą na pasku lobbystów. Nie są przy tym zupełnie bezwolni, bo godzą się na takie warunki świadomi korzyści propagandowych, jakie da się uzyskać przy zakupach. Niech pan sobie przypomni, jak ograno medialnie zakup dwóch baterii patriotów. Jakbyśmy nagle skoczyli do militarnej ekstraklasy. – A nic się nie zmieniło, bo wyrzutnie otrzymamy za kilka lat, w takiej liczbie, że będą mogły bronić co najwyżej same siebie. Rozwój sił zbrojnych powinien być podporządkowany planom wojennym. Narodowym i sojuszniczym, opartym na wiedzy i doświadczeniu wojskowych, nie polityków. Ten polski, i dla Polski, zakłada, że największym zagrożeniem jest dla nas Rosja. I że w razie ataku mamy wytrzymać rosyjski napór do czasu rozwinięcia głównych sił natowskich. Czy to realistyczne zadanie? – Nie lubię słowa wytrzymać w tym kontekście, za bardzo przypomina mi rok 1939. Wtedy też mieliśmy wytrzymać pierwsze uderzenie niemieckie i czekać na operację zaczepną sił francusko-brytyjskich… …która nigdy nie nastąpiła. – Cóż, zdradzono nas. Świadomi tych doświadczeń powinniśmy mieć potencjał zdolny nie tylko przyjąć pierwsze uderzenie. Nie mamy zginąć między Bugiem a Wisłą. Mamy przetrwać, czyli zachować istotną część armii do prowadzenia dalszych operacji. Oczywiste jest, że dziś – w przypadku zaskakującego uderzenia – nie sprostamy temu. Wojsko Polskie jest za słabe, no i nie stacjonują u nas znaczące komponenty innych armii NATO. Amerykańska obecność jest w tej chwili symboliczna. To odpowiednik jednej brygady. – Czyli nic, co mogłoby Rosjan odstraszyć i zatrzymać. Rosjanie dojdą do Wisły w ciągu dwóch-trzech dób, Odrę osiągną po dziewięciu-dziesięciu. Tymczasem Amerykanie potrzebują 60 dni, by przerzucić do Europy odpowiednio silny kontyngent. A dziś ani Niemcy, ani Francuzi, ani Hiszpanie czy Włosi nie są w stanie poderwać w trybie alarmowym i przesunąć do Polski przed upływem tych dziesięciu dób wojsk o wystarczającym potencjale. Ktoś powie: „No dobra, ale NATO dysponuje rakietami, ma bomby jądrowe i samoloty”. Prawda, tylko wiemy, czym skończyłoby się użycie broni atomowej. Strach pomyśleć… – Zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że natowscy wojskowi nie posługują się w ćwiczeniach doktrynami rosyjskimi. Jednostki grające w manewrach Rosjan opierają się na strategiach i taktykach NATO. A przecież to droga donikąd. Amerykanie nie znają rosyjskich doktryn? – Znają je słabo. My też, czego dowodem jest demonizacja Przesmyku Suwalskiego. W efekcie jako Sojusz źle uczymy sztaby i dowódców. Istotą działań rosyjskich wojsk lądowych są operacje zaczepne. Szybkie uderzenia, których celem jest rozbicie przeciwnika i wyjście na określoną rubież. Blitzkrieg, którego Rosjanie nauczyli się od Niemców. W tej sytuacji łatwo o argument, że nie warto nic robić, bo i tak przegramy. – Warto, ale najpierw NATO musi się otrząsnąć z miłości do Władimira Putina. Nie otrząsnęło się jeszcze? – Nie, co widać po kolejnych redukcjach sił zbrojnych. U nas, za ministra Bogdana Klicha, zmniejszono wojska operacyjne o prawie 30%. Gdyby politycy na serio myśleli o bezpieczeństwie państwa, zadbaliby o rozwój armii i przemysłu zbrojeniowego. Zbrojeniówka po 2015 r. stała
Tagi:
Antoni Macierewicz, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo narodowe, Chiny, Donald Trump, Finlandia, generałowie, koncerny zbrojeniowe, lobbing, NATO, obronność, polityka międzynarodowa, Polska, polska polityka, propaganda, relacje polsko-rosyjskie, Rosja, sprawy międzynarodowe, stosunki z Rosją, szpiedzy, USA, uzbrojenie, Waldemar Skrzypczak, wojsko, Wojsko Polskie, wywiad, zbrojeniówka