Wolnomyśliciele i esperantyści

Wolnomyśliciele i esperantyści

Wycieczka wolnomyślicieli z Chorzowa. Archiwum Państwowe w Katowicac

Przed wojną na Śląsku antyklerykalne nastroje nie były rzadkie, zwłaszcza wśród młodych robotników Wiosną 1933 r. polskie władze rozwiązały skupiające kilkuset członków (w samym powiecie katowickim prawie 200) Stowarzyszenie Wolnomyślicieli Śląskich z siedzibą w Królewskiej Hucie (dziś Chorzowie). Popularyzowało ono świecką obyczajowość, organizowało liczne pogadanki (w większych miastach przychodziło na nie do 100 osób), a nawet popularne niedzielne wycieczki, w których brały udział całe rodziny. Prelegentami byli albo goście ściągani z Poznania lub Warszawy, albo miejscowi amatorzy samoucy. Prym wśród nich wiódł Jan Kawalec, pochodzący z Zaolzia redaktor PPS-owskiej „Gazety Robotniczej”. Warto wspomnieć, że korzenie stowarzyszenia sięgały Związku Wolnomyślicieli, który działał na Górnym Śląsku w okresie „burzy i naporu” lat 1918-1921. Stowarzyszenie zostało rozwiązane pod pretekstem „infiltracji komunistycznej”, nader często wykorzystywanym przez władze do pozbywania się niepokornych organizacji lewicowych, choć w rzeczywistości liczba komunistów w całym województwie nie przekraczała wówczas 200 osób. Pałeczkę po nim przejął jednak, założony z inicjatywy działaczy PPS, śląski oddział Polskiego Związku Myśli Wolnej, propagujący m.in. idee świadomego macierzyństwa i świeckiej szkoły. Łatwo się domyślić, jaka była reakcja lokalnej hierarchii kościelnej. O tym, że antyklerykalne nastroje nie były rzadkie, zwłaszcza wśród młodych robotników, świadczy przypadek czeladnika z rzeźni w Chorzowie, oskarżonego o to, że w latach 1931-1932 wśród kolegów z pracy „znieważał religie wyrażając się następująco: a) że katolicy to wariaci, nawystrugują różnych figurek z drzewa i uważają je za święte, b) nazwał księży katolickich »pierońskimi bykami«, którzy wyzyskują naród i bałamucą, c) twierdził wśród czeladników, że Boga nie ma, a każdy jest Bogiem dla siebie”. Innym ówczesnym mało znanym ruchem społecznym bliskim lewicy były koła esperantystów. Język esperanto jawił się jako odpowiedź na marzenia o zniesieniu granic i podziałów między narodami. Nic zatem dziwnego, że pewną popularność zdobył także wśród robotników na wielojęzycznym Górnym Śląsku. Zapewne jeszcze przed I wojną światową docierało na austriacką część Śląska pismo „Kultura” czeskiego Stowarzyszenia Esperantystów Robotników. W 1912 r. pisano na jego łamach: „Prawdziwy esperantyzm powinien być sposobem myślenia każdego człowieka postępowego, antyklerykała, antynacjonalisty, antymilitarysty i socjalisty”. Do ówczesnego „Robotnika Śląskiego”, organu polskich socjaldemokratów, pisywał z kolei wywodzący się z Kamesznicy pod Żywcem Jan Zawada, który później był jednym z czołowych działaczy ruchu esperantowskiego w Polsce. Na łamach pisma „Oświata” wydawanego przez stowarzyszenie młodzieży robotniczej „Siła” na Śląsku Cieszyńskim pisano o roli esperanto: „Łacina jest za trudną i brak jej wyrażeń współczesnych, co się zaś tyczy języków narodowych, to zawiść narodowa nie pozwala, by pomocniczym językiem całej ludzkości został jeden z nich. Ponieważ zaś nauka kilku języków obcych pochłania bardzo wiele czasu i pieniędzy i jest dostępną tylko dla nielicznych wybranych, przeto siłą rzeczy pomocniczym językiem międzynarodowym może być tylko język neutralny, a takim jest język esperanto”. Podkreślano także, że esperanto mogłoby być pomocne emigrantom zarobkowym: „Robotnik bowiem nie ma nigdy ani czasu, ani pieniędzy, by mógł uczyć się kilku języków, jakże zaś często robotnik zmuszony jest dla chleba wyjeżdżać ze swego ojczystego kraju i udawać się do krajów innych”. W okresie międzywojennym komórki esperanto działały wśród komunistów i socjaldemokratów zarówno na niemieckim, jak i czechosłowackim Górnym Śląsku. W polskiej części regionu pozostawały jednak pod specjalną kontrolą. Pod koniec 1932 r. rozwiązano Towarzystwo Esperanto Progresso w Dąbrówce Małej jako „opanowane przez elementy wywrotowe” – jak donosiła policja. Liczyło ono 25-30 członków. Na jego czele stał m.in. Franciszek Kiczka, bezrobotny, który według policjantów „prowadzi się pod względem moralnym nienagannie, pod względem politycznym jest zwolennikiem ruchu komunistycznego”. 10 kwietnia 1934 r. sąd grodzki w Królewskiej Hucie postanowił skonfiskować przesyłkę z broszurami w języku esperanto skierowaną na adres Laborista Esperanto – Rondo Królewska Huta przy ulicy 3 Maja 6. Wśród broszur były „La Komunista Manifesto de Karolo Marks kaj Friedrich Engels”, „Proletario Kantoro”, „Etiko Kropotkina”, „La Laborista Esperantismo”… 1 sierpnia 1935 r. Wydział Bezpieczeństwa Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego skierował do policji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 28/2021

Kategorie: Historia