Chcą w Żarach być sobą, ale zrobią wszystko, co Owsiak powie Kolejna ekipa już stanęła na żółtym piasku 140-hektarowego lotniska. Oblepiona bagażami wstążka tłumu wciąż ciągnie od stacji kolejowej. Nie widać końca. Zanim IX Przystanek muzyki i miłości rozkręcił się na dobre, zrobiła się zadyma z TVN. – Niech nam dadzą spokój! To my powiemy całej Polsce… – chrypi ze sceny Jurek Owsiak, guru tego miejsca. – Dzwońcie uspokoić rodziców! – Pier-do-lić ko-me-rcję! – odkrzykuje Owsiakowi tłum nakręconych gardeł. Zaczyna się „fura niespodzianek”. Już złapali kilku dilerów. – Ludzie! – ryczy Jurek. – Najprostsze słowo: za-u-fa-nie! Dilerom nie ma przebacz! Nie ma prze-bacz. Pod sceną ciała pogujące w jednostajnym rytmie zbiły się w bryłę. Trans. Ktoś wskakuje mi na barki, ktoś już zdążył zaliczyć glebę. Nieważne, irokez czy łysy, wyrozumiała, lepiąca się od potu brać, robi ścianę, żeby podnieść zwłoki. Czarny jak ziemia typ z napisem „Punk not dead” na plecach układa ciało pod sceną. Szczypiący kurz unosi się w rytm skaczących. Muzyka na Woodstock musi przede wszystkim regulować emocje. Jak poleci ostry czad w stylu „będzie się działo”, to koniecznie przeplatany balladą. Tłum nie może się ani zbyt nudzić, ani nakręcać. Bo to krok do zadymy. A czupurność jest przecież wpisana w ich „być sobą”. Ciary przechodzą po plecach kogoś takiego jak ja. Dla 300-tysięcy niepokornych tubylca w czystym podkoszulku. Generacja Woodstock Z dnia na dzień wyrósł w Żarach, miasteczku pod Zieloną Górą, las namiotów i flag. Na masztach powiewają nazwy nikomu nieznanych mieścin: Sokółka, Szwagrów, Rakoniewice. Sądząc po wyglądzie, ich mieszkańcy to ani szkolne lizusy, ani rodzinne aniołki. – Zajebista impra – chrypi Dawid, Śruba (ksywa ma mówić, że jest zakręcony). 16-letni anarchista, słuchający Sex Pistols od inkubatora, zęby stracił na motorze. Akceptuje rzeczywistość bez ściemy, dlatego zrobi, co Juras powie, żeby nie dać się wmanipulować węszącym mediom. Choć w życiu Śrubie trudno się podporządkować komukolwiek. Ma kuratora. Jak w coś się wpakuje, od razu poprawczak. Dlatego przyjechał z ojcem, weteranem Jarocina. Śruba o dorosłych mówi: pokolenie przegranych. Kręci go, że prowokuje zgredów wyglądem. Jego dusza i tak ich gówno obchodzi. Śruba jest obrażony na rząd, który ludźmi podciera sobie dupę, na policję i rasistów. Właściwie to wytrułby chory świat muchozolem. Może to i dobrze, że ochrona zabrała mu kolczatkę. – Lepiej wyładować się w pogo, niż iść się z kimś napier… o nic, no nie Agrawa? – podaje piwo Karolinie z efektownym czubem na głowie. Agrawa z Łodzi widzi w tej muzyce wielki przekaz. Wierzy i w Boga, i w anarchię. Śruba, Agrawa, Bystry, Koziołek… Bunt jest ich obowiązkiem. Chcą w Żarach być sobą. A być sobą, to znaczy się wyróżniać. Dredy, szachownice z włosów, tatuaże na skroniach, prowokacyjne „Sprzedam się za żarcie” na plecach… Wszystko to, czego jeszcze nie wymyślił kolega. Posiadaczką zielono-bordowego irokeza, nad którym rozpłakała się mama, jest Magda. Ma dużo ksyw. Zawsze idą od fryzury. Dzięcioł od jeża, Sierściuch od piór do pasa. Magda lubi muzykę Dezertera i poezję Wierzyńskiego. „Zaprasowaliście naród jak portki Co z tego macie? Sztywny kant Ubóstwo, brakoróbstwo, przekupstwo To jest świerzb Świerzb na rękach, na nogach”, recytuje z ironią. Jechała tu z Mariką, też uczennicą LO w Gryficach pod Szczecinem, 14 godzin. – Po drodze policja zabrała z pociągu człowieka z naszej ekipy. Za nic – Magda bawi się pieszczochą na ręku. – Zrobisz czub i dla nich jesteś złodziejem – sepleni Marika z kolczykiem na języku. Nie, na noc go nie ściąga. Język szybko zarasta. Juras to równy kolo Sobotni poranek. Właściwie dzień się tu nie zaczął, bo dla większości wcale się nie skończył. Tłum z glanami na ramieniu i czapkami z przeciętego na pół arbuza, który ochładza czaszkę, forsuje wielki prysznic obok sceny. Kto się dopcha lub odczeka swoje, mydli zeschły kurz w tych miejscach, na które akurat kapnie woda. Najbardziej skacowani stoją nieruchomo. Pod namiotem cucącego się porannym piwem Kuby,
Tagi:
Edyta Gietka