Wplątani w ośmiornicę

Wplątani w ośmiornicę

W Starachowicach trwa pranie brudów miejscowej lewicy, prokuratura sprawdza, czy tylko poseł Jagiełło ostrzegł przestępców Jeszcze nie tak dawno poseł Andrzej Jagiełło zapewniał, że zależy mu, by jego partyjni koledzy, starosta powiatu starachowickiego i wiceprzewodniczący rady powiatu, zamieszani w miejscową ośmiornicę zrezygnowali z mandatów radnych. – Rada powinna działać w pełnym składzie, zarząd musi być przekonstruowany – mówił. To od niego wszyscy wymagali, by uzdrowił sytuację. Był przecież szefem powiatowych i wiceprzewodniczącym wojewódzkich struktur SLD. To on zaproponował Mieczysława S. na starostę. Dzisiaj sam znalazł się w jeszcze trudniejszej sytuacji. Są mocne dowody na to, że ostrzegł telefonicznie starostę i wiceprzewodniczącego o planowanym zatrzymaniu przez Centralne Biuro Śledcze ponad 20 osób, w tym także dwóch samorządowców. Taką informację miał podobno otrzymać od wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, Zbigniewa Sobotki. Nie wiedział, że telefony są na podsłuchu. Ze świadka podejrzany 4 lipca, zaraz po ujawnieniu tych faktów przez „Rzeczpospolitą”, zaczęła się wielka burza wokół SLD. Premier Leszek Miller zlecił ministrowi sprawiedliwości, Grzegorzowi Kurczukowi, aby objął kieleckie śledztwo osobistym nadzorem. Wiceminister Sobotka poszedł na urlop, a minister Krzysztof Janik musiał wracać do kraju z przerwanego urlopu. Poseł Andrzej Jagiełło trafił na oddział kardiologiczny starachowickiego szpitala, którego dyrektorem jest także członek SLD i radny miejski. To właśnie on bronił dostępu do posła, twierdząc, że kontakt z nim jest niemożliwy, chory ma podwyższone ciśnienie i nie jest to jego pierwszy pobyt w szpitalu. W niedzielę po południu, 6 lipca, poseł na własną prośbę opuścił szpital i przesłał do mediów oświadczenie. Zaprzeczył, aby w jakikolwiek sposób utrudniał śledztwo i uprzedzał kogokolwiek o planowanej akcji policji. W poniedziałek rano zgłosił się do kieleckiej prokuratury jako świadek w sprawie. Nie został jednak przesłuchany, gdyż prokurator zmienił taktykę śledztwa. Po uchyleniu immunitetu chce przesłuchać posła już jako podejrzanego, pod zarzutem utrudniania postępowania karnego. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Po wyjściu z prokuratury poseł nie chciał udzielać dziennikarzom żadnych informacji. Tego samego dnia Jagiełło złożył rezygnację ze wszystkich funkcji w partii oraz z członkostwa w Klubie Parlamentarnym SLD. Wystąpił też do marszałka Sejmu, Marka Borowskiego, o uchylenie immunitetu. We wtorek, 8 lipca, posłowi wróciła pamięć. Przypomniał sobie, że faktycznie przed akcją CBŚ rozmawiał ze starostą starachowickim, ale pytał go jedynie o to, co takiego narozrabiał. Czy wziął jakąś łapówkę, bo zajmuje się nim policja i grozi mu za to areszt. Przyznał również, że w trakcie tej rozmowy wymienił nazwisko wiceministra Zbigniewa Sobotki, ale był to tylko blef. Wszystko po to, by postraszyć starostę i skłonić go do mówienia prawdy. Sprawa nabrała olbrzymiego rozgłosu. – Lokalni liderzy SLD powinni się wytłumaczyć, dlaczego nie podjęli żadnych działań – gromił ich publicznie poseł Ryszard Kalisz. – Już od trzech miesięcy toczy się poważne śledztwo, a władze wojewódzkie i powiatowe nic nie robią. Myśliwi na basenie Rzeczywiście, bomba wybuchła już pod koniec marca, kiedy starosta starachowicki, Mieczysław S., i wiceprzewodniczący rady powiatu, Marek B., obaj z SLD, zostali zatrzymani wraz z kilkunastoma osobami podejrzanymi o wyłudzanie haraczy za kradzione samochody, handel bronią, amunicją i narkotykami. Nagle niewielkie, senne miasto o bardzo dużym bezrobociu stało się świadkiem niecodziennych scen. Do akcji wkroczyli funkcjonariusze CBŚ, wszystko odbywało się niczym w amerykańskich filmach akcji. Policjanci w kominiarkach, uzbrojeni w długą broń wyprowadzali z mieszkań zakutych w kajdanki mężczyzn. Ludzie nie mogli uwierzyć. – Jak to możliwe, by ci, na których głosowaliśmy, działali w mafii? Wśród zatrzymanych oprócz samorządowców znaleźli się także dwaj policjanci, osobisty kierowca komendanta powiatowego policji oraz technik kryminalistyki. Jednak główną rolę w starachowickiej ośmiornicy odgrywał 45-letni biznesmen Leszek S. ps. „Lefek”, dość znana postać w mieście. Oficjalnie nie ma nic – parking samochodowy i stragany na targowisku są na jego żonę. Według obiegowej opinii, potrafił jednak załatwić wszystko. Wystarczyło mieć pieniądze i iść z nimi do „Lefka”, by wygrać przetarg, załatwić porachunki z sąsiadem, wyłudzić odszkodowanie. Znany był także z utrzymywania znajomości z miejscowymi politykami, widywano go na najważniejszych imprezach w mieście. Niektórzy twierdzą, że miał w kieszeni wszystkich wpływowych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 29/2003

Kategorie: Kraj