Najukochańszą formą publicznego istnienia prezesa TVP są zapowiedzi o tym, co to będzie, a zwłaszcza: ACH, CO TO BĘDZIE. To niespecjalnie uciążliwa robota, trzeba się tylko wystroić, żeby wyglądać jak spiker. A ponieważ spikerek już nie ma w telewizji, nie ma obawy, że ktoś może ładniej wyglądać od prezesa. No, może Gliński albo Morawiecki, ale to ludzie rządu i tylko ciemny lud może uważać, że oni też są z telewizji. Od pierwszego dnia na urzędzie Jacek Kurski zapowiada polską telewizję po angielsku. Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, więc poinformował tylko, że on prawie ze wszystkimi, którzy coś mogą w kraju, jest na ty. Nie pamiętam już dokładnie, jaką w tej zapowiedzi przypisał rolę angielskiej Polonii. Czy nasi uchodźcy mieli wrócić i w tej telewizji mówić po angielsku do reszty świata, czy się na nią zrzucić, co by było very welcome subscription, czy wystąpić w roli targetu, robić za publiczność stacji DOBRA ZMIANA HERALD. Zapowiadanie jest zajęciem monotonnym i śmiertelnie nudnym. Niewielu spikerów dożywa starości na stanowisku pracy. Kurski po pierwszym ziewnięciu natychmiast zmienia repertuar zapowiedzi. Z prowincjonalnego kanału w obcym języku robi projekt międzynarodowy. Grupa czterech państw bratanków ma się złożyć na budowę V4 ze stacją w Krakowie. Nowy nadawca miał po angielsku wyrwać kilka stolic z pola grawitacyjnego Brukseli, ale spółka się rozleciała, zanim Kraków zdążył komukolwiek obwieścić, że od teraz należy zezować w jego stronę. W tej części Europy, która miała się znaleźć w zasięgu V4, przez ostatnie 200 lat zerkało się raczej na Wiedeń, więc Kraków musiał przegrać. Lepszą pozycję startową nowej telewizji mógł zapewnić Budapeszt, austro-węgierska metropolia. Od prowincjonalnego w cesarstwie Krakowa większe szanse w tym towarzystwie miałby Lwów. W następnej odsłonie ujrzeliśmy prezesa TVPiS już w roli zwiastuna telewizyjnego projektu subkontynentalnego. Chodziło o anglojęzyczny kanał informacyjny państw Międzymorza. Kurski uciekł tak daleko do przodu, że żaden mieszkaniec Międzymorza nie nadążył za jego myślą, a przecież była w niej obietnica czegoś dobrego dla całej ludzkości, która zamieszkuje lądy między oceanami i morzami. Sama propozycja zaświadcza jak najlepiej o autorze, bo każe się domyślać, że jest człowiekiem wielkiej odwagi i nie używa globusa, na którym jest tylko Polska na całej kuli ziemskiej. Wielka szkoda, że narody jej nie zrozumiały, bo była jeszcze lepsza niż V4. Przez moment wydawało się, że prezes opuścił stanowisko spikerskie i uciekł do lasu po wypadku samochodu, którym go wieziono z Opola. Na szczęście to była plotka, a potwierdzeniem gotowości do dalszej służby jest najnowsza zapowiedź powstania anglojęzycznej telewizji polsko-węgierskiej. Z kategorycznego oświadczenia można się było dowiedzieć, że na pewno nie będzie się nazywała „Poland Today”, co jest ze strony prezesa słusznym ustępstwem na rzecz strategicznego partnera, bo w nazwie oprócz skrótu Pl powinien się zmieścić także Hu i trzeba by jakoś tak zakombinować z obydwoma skrótami, żeby nie spłoszyć Madziarów. Prezes powiedział jeszcze, że „sprawa z anglojęzycznym kanałem informacyjnym jest skomplikowana”. Takie oświadczenie imponuje szczerością, pokazuje też, że Kurski nie próżnował przez ostatnie 20 miesięcy i żeby coś odkryć, ślęczał po nocach. Pewne ma być to, że nowy projekt zostanie wypuszczony w powietrze, czyli ON AIR, w stulecie niepodległości Polski, 11 listopada 2018 r. Węgrzy czekają na tę telewizję, jak się czeka na cudowne lekarstwo, które ma pokonać przewlekłą chorobę. Dostaną panaceum na narodową traumę, która nieprzypadkowo ma tę samą datę, co nasza niepodległość; po I wojnie światowej musieli oddać m.in. Słowację, Siedmiogród, Chorwację i Banat (traktat w Trianon, 1920). To będzie nasz dług za kropelki Bánfi Hajszesz na porost włosów. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint