Wrobiony na bank

Wrobiony na bank

Jerzy Górski udawał, że chce wysadzić wieżowiec, bo chciał wyrównać rachunki z maklerami Obliczył, że stracił może nawet milion złotych. Przez dziesięć lat szukał sprawiedliwości. Bez powodzenia. W końcu urządził terrorystyczny show w warszawskim wieżowcu. Nie dla pieniędzy. Tylko żeby ludzie w końcu się dowiedzieli, co wyprawiają polskie banki. Mieszkańcy Krabowej – spokojnej, peryferyjnej bydgoskiej uliczki – długo będą pamiętać tamten piątkowy wieczór. Ok. godz. 22.00 niespodziewanie od telewizorów oderwała ich policja. – Mówili, że pan Jurek narozrabiał w Warszawie i kazali wyjść z domu – relacjonuje czarnowłosa sąsiadka Jerzego Górskiego. Dopiero wtedy zorientowała się, że to jej sąsiad na rondzie ONZ w Warszawie grozi wysadzeniem budynku. Telewizja trąbiła o tym od wielu godzin. I ona też oglądała relacje dziennikarskie, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że to może być pan Jurek zza ściany. Gdy rano, około 9.00, tak na wszelki wypadek, dawał jej klucze od swojego domu, powiedział, że wyjeżdża na kilka dni. Więcej nic nie mówił, a ona nie pytała. – Pojęcia nie miałam, że ma jakieś kłopoty z bankiem. I że planuje taką akcję. Czarnowłosa sąsiadka jest już zmęczona, bo od tego piątkowego wieczoru wszyscy ją ciągle wypytują o pana Jurka. Najpierw policja, a potem dziennikarze, znajomi i całkiem nieznajomi. – A ja w kółko odpowiadam to samo, że pan Jurek to taki spokojny człowiek, że to wszystko jest do niego zupełnie niepodobne. I że widocznie ktoś musiał mu bardzo zajść za skórę – wspomina sąsiadka. Gdy policjanci szukali po nocy w domu Górskiego materiałów wybuchowych, na dwór wyproszono również pana Adama – drugiego sąsiada zdesperowanego bydgoszczanina: – Byłem maksymalnie zaskoczony. Choć do tego feralnego piątku nie pamiętałem nawet nazwiska pana Jurka, znam go od najlepszej strony. Często siedzi przy wejściu i już z daleka woła: „Dzień dobry! Co słychać?”. Zawsze uśmiechnięty, zrównoważony. A tu taki numer… Bydgoska policja przeszukała wtedy swoje kartoteki i nic na 55-letniego Jerzego Górskiego nie znalazła. Dzielnicowy do tego piątku nawet nie słyszał o człowieku. Mam na chleb! Bydgoszczanin, który na siedem godzin sparaliżował warszawskie rondo ONZ, wrócił do Bydgoszczy już w sobotę wieczorem. I wtedy telefony w jego domu zaczęły dzwonić jak oszalałe. – Całkiem nieznajomi ludzie chcieli mi pomóc. Przyszła nawet do mnie jakaś starsza, skromnie ubrana pani z drugiego końca miasta i przyniosła 80 zł – opowiada Jerzy Górski w dużym salonie swojego szeregowego domu. W jasnym wnętrzu stoi komplet wypoczynkowy. Na ścianach wiszą oprawione w ramki egipskie papirusy. Z boku stoi duża arabska fajka wodna, a na kominku – gliniana lampka, pamiątka z Tunezji. – Czy wziąłem te 80 zł? Wolne żarty! Straciłem, co prawda, ponad milion złotych i komornik wszedł mi na hipotekę domu, ale jeszcze mam pieniądze na chleb! – zapewnia. Uważa, że to, co robił w piątek w wieżowcu zajmowanym przez Dom Maklerski Millennium (dawne biuro maklerskie Banku Gdańskiego), kończy jego porachunki z nieuczciwymi bankierami. – Nie żałuję, że urządziłem taki show. Owszem, sterroryzowałem cały wieżowiec. Ale to był jedyny sposób. Tylko dlatego przyjechały media i wszyscy się dowiedzieli, co wyrabiają w polskich bankach – tłumaczy. Jak to się zaczęło? 15 lat temu Jerzy Górski wrócił do Polski z USA. – Przywiozłem wtedy ze sobą sporo pieniędzy, bo pracowałem prawie dziesięć lat jako elektryk w San Francisco. Dodajmy: dobrze opłacany elektryk, zatrudniony legalnie jak każdy uchodźca polityczny. I cały czas oszczędzałem – opowiada. Po powrocie do ojczyzny uznał, że nastał czas, żeby zarobione dolary pracowały na niego. I zaczął grać na giełdzie papierów wartościowych. Miał wyczucie. Wiedział, kiedy kupić, a kiedy sprzedać. – I nie byłem łapczywy, dlatego uratowałem swoje pieniądze przed wielką bessą w marcu 1993 r. – wspomina z dumą. Szybko zamienił mieszkanie na domek, a wkrótce zaczął budować drugi dom. I właśnie na jego wykończenie zabrakło mu gotówki. Dlatego w maju 1995 r. postanowił sprzedać trochę akcji BIG Banku. Gdy udał się do bydgoskiego oddziału biura maklerskiego Banku Gdańskiego okazało się, że z jego konta tajemniczo zniknęło 60 tys. akcji BIG Banku. Natomiast pan

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Kraj