Wróciły dwie prawdy

Żyjemy w kraju wieloletnich, dramatycznych napięć. Dawniej dawała o sobie znać i pozwalała wiele na­szych zachowań wytłumaczyć obca przemoc, czyli Czerwona Armia rozlokowana w wielu miejscach na­szego kraju. Sama przemoc była niewątpliwa i bardzo wygodna – gdyż można było na nią zwalać wszystkie nasze własne niedomagania. Cóż chcecie, mawiano – wszak aż tak wiele od nas nie zależy, są liczne powody, by się podporządkować dyrektywom płynącym, no wiecie przecież skąd, nie ma co się samemu rozdrażniać i mówić zbyt wiele. W ten prostacki, ale skuteczny sposób rozgrzeszaliśmy sami siebie ze wszystkich nieudolności, a nawet z różnych mniejszych i większych, których nie brakowało, świństw, jakie się działy na szkodę pojedynczych ludzi i całego kraju. Mówiąc krótko – nieboszczka komuna zapewniała naszym, zmiłuj się Panie – elitom, wielki komfort. Niczemu, tak naprawdę, nie byli winni. Naród tych elit nie lubił, ale ograniczenia bio­rące się z tej obcej przemocy rozumiał i wiele wybaczał, wiele rozgrzeszał, zaś daw­ne elity stale, gdzie tylko mogły – podkreślały, że kochają społeczeństwo i proszą je o wybaczenie, jeśli coś idzie nie tak, jakby iść powinno. Wiatr historii rozwalił dawne układy, wyzwolił nas z obcej przemocy, choć naiwnie, wierzymy, że to my sami tacy okazaliśmy się dzielni, że własnymi rękami obaliliśmy bastiony komunizmu. Zostawmy to w spokoju, to kolejny, wygodny mit, poprawiają­cy nasze samopoczucie, a niektórym politykom zapewniający komfortowe samopo­czucie, iż spełnili osobiście wielką historyczną misję wyzwoleńczą. Tamten mit opar­ty zresztą o realne zdarzenia, bo ta Krasnaja Armia tkwiła jednak w Polsce przez ład­nych kilkadziesiąt lat, pomagał nam żyć, więc i ten nowy – o samowyzwoleniu spod obcej przemocy – niejednemu słodzi sny o potędze. Zmieniły się jednak elity polityczne. Ten sam wiatr historii, co się rozprawił z nie­boszczką komuną nawiał nam na sam wierzch struktury państwowej nowe elity i te’ nie mają już tak dobrze i łatwo, jak stare czerwone. Dlaczego? Nowy polski dramat da się streścić prosto, choć może nieco prymitywnie. Nowe elity polityczne nie sza­nują społeczeństwa, któremu przyszło im przewodzić, w zamian za co społeczeń­stwo obdarza owe elity głęboką nienawiścią i niczego im już nie wybacza, ale drwi z nich i obrzuca obelgami jawnie i w domowym zaciszu. Trudno dociec, czy te nowe elity naprawdę nie rozumieją tego, jak bardzo są znienawidzone, czy też robią dobre miny do fatalnych okoliczności. Wiejący mocno wiatr historii zamącił społeczeństwu w głowach jasność rozezna­wania sytuacji, w jakiej się znajduje. Komuna wydawała mu się czymś najgorszym z możliwych nieszczęść. Szparko porzucono więc nieboszczkę i powierzono losy kraju w ręce „Solidarności” beatyfikowanej przez stan wojenny wcześniej niż zdąży­ła otrzeźwieć z tryumfalnego zawrotu głowy od sukcesów. „Solidarność” była jeszcze raczkującym niemowlęciem, kiedy została uznana za groźnego, dorosłego smoka i pozbawiona rozumnych głów, których wcale nie miała tak wiele. Ten brutalny zabieg uniemożliwił jej dokonanie samooczyszczenia się z wszelkiego oszołomstwa, co by niechybnie musiało nastąpić, lecz wymagało czasu. Zostaliśmy beatyfikowani razem z całym naszym oszołomstwem razem z nim wkroczyliśmy uroczyście, przy biciu w dzwony, w regiony władzy. Oszołom mianowany nagle bohaterem narodowym, zbawcą i wyzwolicielem – a takimi stali się owi „faceci w brudnych swetrach”, których z braku czasu nie uda­ło się wyeliminować z gry politycznej, uwierzyli w swoją świętość i posłannictwo, i natychmiast przestali szanować kraj i ludzi, nad którymi historia pozwoliła im na­gle zapanować. Społeczeństwo odpłaciło nienawiścią lekceważy wybory, nie wierzy w siłę kartki wyborczej i od czasu do czasu popada w uniesienie kończące Się plebi­scytowym głosowaniem na coraz to nowych sztukmistrzów-cudotwórców obiecu­jących dobrobyt, jakiego jeszcze nie było. Kraj jest biedny, zacofany, żaden do­brobyt nie nadchodzi, nie pojawia się też w nowych elitach chęć rozsądnego roz­mawiania ż pogardzanym i podporządkowanym społeczeństwem, które w za­mian funduje sobie nienawiść, by przez następnych wyborach znowu zaufać tym, co dają nadzieję. Bo tu jest pies pogrzebany. Naród polski, mocno od wielu lat umęczony, ciągle ży­je nadzieją że pojawią się jacyś magicy, co mu życie zamienią w bajkę. Gdy to się nie sprawdza, magicy popadają w pogardę u własnego narodu – tyle, że zupełnie te­go nie dostrzegają. Cóż bowiem ma do powiedzenia przeciętny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/1999, 1999

Kategorie: Felietony