Dopiero teraz, wyzwolone z gazetowej codzienności, czytane w IV RP, szkice Adama Michnika nabierają nowej wartości i smaku Świat się zmienia w sposób niezauważalny. To tak jak z dziećmi. Niby wiemy, że rosną, ale tego nie dostrzegamy, dopiero gdy przeglądamy fotografie sprzed paru miesięcy, widzimy, jak bardzo się zmieniły. Z Polską po roku 1989 jest podobnie. Wydaje nam się, że nic się nie zmieniło, że to jest wciąż ta sama Polska, z tymi samymi instytucjami, ba, z tymi samymi gazetami, autorami, politykami… A przecież jest inna. I to bardzo inna. Jest fotografia, która to pokazuje – obecna od miesięcy na rynku książka Adama Michnika „Wściekłość i wstyd”. Ta książka to zbiór szkiców z lat 1993-2004, publikowanych w przeważającej części w „Gazecie Wyborczej”, wybranych i ułożonych tematycznie przez autora. Czyli rzeczy dla autora ważnych, a które uważny czytacz gazet zna. Ale dopiero teraz, wyzwolone z gazetowej codzienności, czytane w IV RP, nabierają one nowej wartości i smaku. W gazecie, rzeczy ulotnej, pospiesznej, umieszczone obok codziennych informacji, komentarzy, bieżącej polityki, zwłaszcza gazecie tak zaangażowanej jak „Wyborcza”, prezentowały się inaczej. Szlachetne wino inaczej smakuje w bistro, a inaczej w dobrej restauracji. To jedna warstwa zbioru szkiców – wreszcie możemy przeczytać je niespiesznie, smakując erudycję autora. Ale jest warstwa druga – tę książkę czyta się jak list z innego świata. Świata innych zasad, innych problemów, staroświeckiego dzielenia włosa na czworo, szukania człowieka i motywów jego działania, świata debat, których celem nie było zabicie rozmówcy, ale wspólne dogadanie się. A jeśli nawet nie dogadanie – to rozstanie się w zgodzie, we wzajemnym szacunku. To jest list z III RP. Dziś w IV RP nikt tak już nie rozmawia. Ta Polska zatyka swą prostotą. Sztandarowe pismo nowych czasów, gazeta „Dziennik”, zajmuje się publikowaniem niesprawdzonych donosów na kolegów dziennikarzy. Oczywiście tych, którzy „szkodzą” PiS i braciom Kaczyńskim. „My stoimy tu, gdzie byli stoczniowcy, a oni tam, gdzie stało ZOMO”, mówi premier, i wszystko już jest jasne. W takich chwilach rośnie wartość niedawnych, dobrych czasów. „Demokracja jest szara, powstaje z trudem, a jej wartość i smak rozpoznaje się najlepiej, gdy już przegrywa pod naporem czerwonych, białych bądź brunatnych idei radykalnych”, pisze autor w jednym ze szkiców („Szare jest piękne”), a czytelnikowi wypada ze zrozumieniem kiwać głową. I z refleksją: cóż takiego się stało, że świat Michnika musiał ustąpić miejsca innym światom? Dlaczego w swym pisaniu był tak naprawdę samotny? On – wróg naczelny polskiej prawicy, a i lewica przecież zawsze i po dziś dzień traktowała go z wielką nieufnością. Bo wyrósł za wysoko? „Mam poczucie beznadziejności tego, co piszę. Czasem myślę z rozpaczą, że nawet Polski nie mamy wspólnej. Że nie umiemy ze sobą rozmawiać o swej przeszłości. Że mój synek po latach zapyta mnie, czemu broniłem komunistów po 1989 r. I nie wiem, czy zdołam mu to wyjaśnić”, pisał w szkicu „Wściekłość i wstyd” poświęconym polskim rewizjonistom, ludziom wpierw zaplątanym w stalinizm, wierzącym w ideę lepszego świata, którzy potrafili dostrzec jej złudność, a potem mieli odwagę przyznać się do błędów. Ich historia jest jak podanie ręki tym wszystkim, którzy byli w PZPR, poparli Okrągły Stół, i chcieli godnie pracować w III RP. Komuniści po roku 1989! Jakżeż to wielki temat i jak sprymitywizowany! Nie tylko przez Kaczyńskich i ich PiS, także przez rzesze prawicowych publicystów. W ich historii to grupa cynicznych graczy, która wykorzystała okres przełomu, by się wzbogacić, uwłaszczyć, która, korzystając ze znajomości, uprzywilejowanej pozycji, zagrabiła to, co jeszcze można było zagrabić. Czerwona burżuazja. I to jeszcze związana z SB albo z WSI. Pięknie to brzmi, zwłaszcza na wyborczych plakatach, ale ileż jest w tym prawdy? Jak można kariery kilkudziesięciu osób rozciągać na tysiące? Wszyscy opowiadacze historii o uwłaszczonych postkomunistach powinni ruszyć w Polskę, zobaczyć, kto przychodził na zebrania kół SLD, kto na Sojusz głosował. Zobaczyć ludzi w marynarkach kupionych w dawnych, gierkowskich czasach, znoszonych butach, zubożałych inteligentów, wahających się, na co wydać zaoszczędzone 30 zł – czy na lekarstwa, czy na kilka gazet. Zagubionych
Tagi:
Robert Walenciak