Spór o wojskowe służby skłócił rząd, prezydenta i Sejm Jedną z pierwszych decyzji Zbigniewa Wassermanna, gdy tylko został ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych, było pismo skierowane do szefa Wojskowych Służb Informacyjnych. Minister koordynator domagał się w nim przekazania wszystkich informacji, które posiadają wojskowe służby informacyjne na temat członków rządu. Wszystkich, z wyjątkiem „premiera Marcinkiewicza, ministra Wassermanna i wicepremiera Dorna” (w tej kolejności). Ówczesny szef WSI, Marek Dukaczewski, odpisał ministrowi, że pismo nie ma podstaw prawnych. Bo faktycznie nie miało i de facto Wassermann w ten sposób chciał przeprowadzić dziką lustrację. Ale dzięki tej korespondencji wyjaśniły się do końca dwie sprawy – pierwsza – że dni Dukaczewskiego są policzone, druga – że dowiedzieliśmy się, dlaczego PiS tak bardzo chce przejąć WSI. Mit WSI Podczas swego wystąpienia w sejmowej debacie poświęconej 100 dniom premiera Marcinkiewicza Jarosław Kaczyński mówił też o WSI: „To jest specyficzny rys naszego życia publicznego w ciągu tych 17 lat. Szczególna rola dawnych i nowych, to zresztą bardzo się miesza, służb specjalnych. Zaciekła obrona ich agentów, zaciekła i do niedawna bardzo skuteczna obrona tych służb”. Podobnych wypowiedzi ze strony i Kaczyńskiego, i jego partyjnych podwładnych było więcej. One sprowadzają się do legendy o WSI, która – zdaje się – jest w PiS obowiązujących katechizmem. Otóż legenda ta głosi, że tajne służby wojskowe były jeszcze głębiej zakonspirowane niż służby cywilne. I to one kontrolowały przełom roku 1989. Gdy więc rozwiązano SB, służby te spokojnie funkcjonowały. Ich oficerowie i współpracownicy kontrolowali proces tworzenia nowych instytucji, nawet UOP (vide płk Tarnowski), przejęli kluczowe stanowiska w administracji państwowej, w polityce, w bankach i gospodarce. Dzięki temu firmy ludzi związanych z wywiadem wojskowym miały już na starcie olbrzymią przewagę nad konkurencją, w ten sposób rodziły się w III RP fortuny. W tej logice WSI są więc dla Kaczyńskich czymś w rodzaju kamienia filozoficznego polskiej polityki: kto je kontroluje, kto zna ich zasoby, kontroluje także Polskę. Bo to przecież – w myśl PiS-owskiej historiozofii – służby wojskowe stały za wszystkimi najważniejszymi wydarzeniami III RP (począwszy od FOZZ), zarówno politycznymi, jak i gospodarczymi. Teraz więc wystarczy je przejąć, wyciągnąć odpowiednie teczki i już się ma „na smyczy” najbardziej wpływowe postacie polskiego życia – w biznesie, w bankowości, w mediach, w polityce, w administracji. Na ile ta teoria jest bliska rzeczywistości? Jest rzeczą znaną, że w czasach PRL wojskowe służby specjalne zbudowały sieć informatorów, kontrolującą najważniejsze instytucje państwa. Tworzyli ją i oficerowie delegowani do różnych instytucji, i oficerowie drugiej linii, to jest tacy, którzy wypełniali zadania pod podwójnym przykryciem, nawet nie wizytując siedziby przy al. Niepodległości, a także tajni współpracownicy. Potem, już w czasach III RP, niektórzy ludzie związani z wywiadem, zarówno cywilnym, jak i wojskowym, zaangażowali się, z sukcesem, w biznes. Rzecz w tym, i potwierdzają to nasi rozmówcy, że ta utkana w PRL sieć, zaraz po roku 1989 została porwana. „Starych, którzy wiedzą, już tu nie ma. A młodzi, którzy są – nie wiedzą”, już kilka lat temu tak mówił o swoim resorcie i próbach uzyskania dawnej wiedzy jeden z wiceministrów. W miejscu dawnej sieci pozostały więc nieformalne kontakty, nieformalne znajomości. „Kaczyńscy bardzo się rozczarują, jak tu wejdą – prorokował więc jeden z naszych rozmówców, oficer WSI. – Tych teczek, o jakich myślą, tu nie ma, i nie wiadomo w ogóle, czy kiedykolwiek były”. A może oni to wiedzą, wszak za rządów Olszewskiego i Buzka służbami wojskowymi kierowali ludzie prawicy, a chodzi im o mniejsze sprawy? A jeżeli tak, to o jakie? Sikorski czy Wassermann? „Były spory w rządzie na temat likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych”, to słowa Jarosława Kaczyńskiego, które padły w ubiegłym tygodniu. Ale, jak zapewnił prezes PiS, „z całą pewnością WSI zostaną do cna zlikwidowane”, choć jest to trudne, ponieważ „mają obrońców, i to nie tylko w Polsce”. Cóż to wszystko oznacza? Zacznijmy od sporu w rządzie. Jest on faktem. Rada Ministrów już dwukrotnie zdejmowała z porządku obrad debatę nad ustawą rozwiązująca WSI. Z jednej strony stanął minister obrony, Radek Sikorski, który zyskał poparcie premiera Marcinkiewicza, z drugiej – minister koordynator Zbigniew Wassermann, czujący za sobą
Tagi:
Robert Walenciak