Zbyt długo służyłem złej sprawie i zbyt długo milczałem Prawo i Sprawiedliwość jest partią o korzeniach solidarnościowych. To znaczy: odwołuje się do ruchu Solidarności i łączność tę wykazuje przez biografie niektórych swoich działaczy. W tym nawiązywaniu istnieje oczywiście sporo manipulacji – nieprzypadkowo takie ikony Solidarności jak Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk, Karol Modzelewski czy Adam Michnik znajdują się w pierwszym szeregu krytyków PiS. Lecz nawet wobec takich okoliczności warto pytać: czy ludzie Solidarności powinni wziąć odpowiedzialność za PiS? Czyli za to, że z ich wolnościowego ruchu zrodziła się partia antywolnościowa? I co takiego było w Solidarności, że mogło posłużyć PiS za budulec? A może po prostu Solidarności nie warto było tworzyć? Może nie trzeba było przeżywać historycznego Sierpnia? Na dwa ostatnie pytania odpowiedź jest łatwa: bez Sierpnia, bez Solidarności polskie sprawy nie ruszyłyby z miejsca. Tylko teoretycznie można sobie wyobrazić, że PZPR sama zainicjowałaby reformę i liberalizację systemu (wprawdzie różni jej działacze na różnych szczeblach usiłowali to robić, zawsze jednak okazywali się w mniejszości). PZPR zużyła się przez dziesięciolecia sprawowania władzy, ideologia, którą formalnie wyznawała, była martwa. W tej sytuacji Solidarność stała się koniecznością. Ale czy taka Solidarność? Ruch ten – obok opisywanego przez ks. Józefa Tischnera „etosu Solidarności” – wyzwolił również postawy i instynkty egalitarne, odruchy odwetu i zemsty, nacjonalizmu i mesjanizmu, przywołał wszystkie historyczne wady polskiej zbiorowości. Solidarność ewoluowała w kierunku katolicko-narodowym, a proces ten przyśpieszył i pogłębił stan wojenny. Internowania, pacyfikacje zakładów pracy, ofiary ludzkie – wszystko to domagało się reakcji i zemsty, hasło „Zło dobrem zwyciężaj” zbyt często stawało się pustym dźwiękiem. To dopiero wtedy narodził się solidarnościowy antykomunizm – jakże przecież różny od sierpniowego hasła „Socjalizm tak, wypaczenia nie”, od opisywanego przez Ryszarda Kapuścińskiego „święta wyprostowanych ramion, podniesionych głów”. Korzenie PiS tkwią więc nie tyle w Solidarności, ile w poczuciu krzywdy, odwetu i nienawiści okresu stanu wojennego. Ale Solidarność nastroje takie rzeczywiście wtedy wyrażała. Przekleństwo antykomunizmu Co ów antykomunizm miał oznaczać – to nigdy nie było jasne. Podobnie niejasny był zresztą sam termin komunizm – prof. Andrzej Walicki przekonuje, że od komunizmu odszedł już Józef Stalin… Nieostrość terminologiczna nie minęła jednak bez konsekwencji: rodziła zideologizowany obraz świata, rzutowała na ogląd najnowszych dziejów Polski. Na przykład o ile można było dyskutować z książką „Postkomunizm” prof. Jadwigi Staniszkis, to jest już poznawczym absurdem rozciąganie tytułowego pojęcia (wbrew stanowisku autorki!) na cały okres Trzeciej Rzeczypospolitej. Podobnym absurdem jest stosowanie wobec PRL terminu totalitaryzm – łatwo wykazać, że znamiona takiego ustroju występowały w Polsce jedynie przez kilka miesięcy lat 1953 i 1954. Solidarnościowy antykomunizm (łże-antykomunizm) był więc postawą nie tyle myślową, ile instynktowną, powierzchowną i emocjonalną, a w swym zaskorupiałym stosunku do zmieniającego się systemu wykazującą intelektualną bezradność. (…) Zwieńczeniem spirali radykalizmu stało się w roku 2000 powstanie IPN. Istotą tej instytucji okazała się szybko – po pierwsze – delegitymizacja PRL, uznanej za państwo de facto okupacyjne, oraz – po drugie – dehumanizacja służb tajnych tego państwa. O przedstawieniach ubeków i esbeków w kulturze Trzeciej Rzeczypospolitej powinno, jak sądzę, powstać kiedyś większe opracowanie, tu wystarczy przypomnieć filmy ostatnich kilkunastu lat, ukazujące ich jako istoty, wobec których możliwe i godne pochwały jest samowolne pozbawienie życia, rozpuszczenie ich ciała w chemikaliach itd. Filmy te tylko z pozoru przywracały w świecie ład moralny. W rzeczywistości ocierały się o ujęcia komunistyczne, stalinowskie lub faszystowskie, w których jednostka służąca (choćby tylko w sposób „obiektywny”) złej sprawie zasługuje automatycznie, bez cienia miłosierdzia, na fizyczną likwidację. Ale były też inne zwieńczenia. W końcu nie od razu IPN uznał – wbrew prawdzie dziejowej – fundamentalne znaczenie „żołnierzy wyklętych”. Nie od razu PiS zaczęło w swojej narracji usuwać z historii Lecha Wałęsę, a w jego miejsce windować Lecha Kaczyńskiego. Solidarnościowy antykomunizm, zrozumiały u pokolenia wychowanego w opresji narzuconego systemu, u pokoleń młodszych ulegał coraz głębszej mitologizacji, petryfikacji i absolutyzacji. Łatwo przyszło obu partiom postsolidarnościowym – PiS i PO –