Wszyscy potrzebujemy utopii

Wszyscy potrzebujemy utopii

Urszula Jablonska fot. Archiwum prywatne

Dlaczego ludzie wybierają życie w komunach Urszula Jabłońska – reporterka, laureatka nagrody Grand Press 2012 w kategorii reportaż prasowy, autorka książki „Światy wzniesiemy nowe” Według ciebie „utopie są papierkiem lakmusowym świata”. Co zatem współczesne społeczności utopijne mówią o tym świecie? – Odwiedzając współczesne komuny, zauważyłam, że kluczowym wyzwaniem dla tych, którzy w nich się znaleźli, jest katastrofa klimatyczna. Bardzo ważna jest ekologia, chodzi jednak nie tylko o ekologiczne metody uprawy warzyw i owoców, ale również o bardziej holistyczne podejście. Celem jest zaprojektowanie społeczeństwa, w którym człowiek będzie integralną częścią natury, a nie jej władcą. Dziś ekologia to wiodący trend nie tylko w społecznościach eksperymentalnych. Czy ten temat istniał też w czasach ich rozkwitu, w latach 60. i 70.? – Na pewno ważna była bliskość natury, połączenie z nią, ale na pierwszym planie był wielki zwrot kontrkulturowy. Ludzi zajmowało redefiniowanie religii, rodziny, hierarchicznego społeczeństwa, no i zerwanie z konsumpcjonizmem, negacja kapitalizmu, pacyfizm. Wówczas kwestie światopoglądowe były najważniejsze, dziś na pierwszy plan wysuwa się troska o naturę. O komunach, społecznościach utopijnych mówi się także jako o społecznościach eksperymentalnych. Te z lat 60. i 70. były laboratoriami przyszłości, bo idee, o które tam walczono, są dziś w mainstreamie. – Tak i często zapominamy, że kwestie dla nas powszednie i naturalne były testowane właśnie w tych eksperymentalnych społecznościach. W komunach próbowano żyć w innych modelach rodziny niż tradycyjny układ mąż, żona i dziecko, praktykowano wolność seksualną i tolerancję. Były poligonem doświadczalnym wolności, która w świecie Zachodu wydaje się dziś oczywista. To ważne, żeby o tym pamiętać, bo teraz dominują dwie skrajne narracje o komunach. Jedna to opowieść o tragediach i patologii, gdzie takie społeczności przyjmują formę sekt. Druga – że to nowy, lepszy świat, w którym możliwa jest pełna wolność i każdy znajdzie rozwiązania dla siebie. Jako reporterka postanowiłaś to zweryfikować. Jak wyglądał wybór wspólnot, które miałaś odwiedzić? – Obecnie najpopularniejszymi wspólnotami są ekowioski, co wynika w dużej mierze z tego, że ekologia i troska o naturę to tematy dominujące wśród idealistów. Nie chciałam jednak pisać wyłącznie o ekowioskach, bo chociaż istnieją w różnych miejscach, funkcjonują dosyć podobnie. Nie chciałam też opisywać miejsc, gdzie po prostu ludzie razem żyją. Chodziło mi o społeczności, które mają jakiś konkretny pomysł, jak ulepszyć świat. Poza tym chciałam, żeby była to książka europejska. O ile te społeczności w Stanach Zjednoczonych są dosyć dobrze opisane, o tyle w Europie wciąż są tematem do odkrycia. Na naszym kontynencie trochę inne były powody powstania takich wspólnot, ich rozwój szedł nieco innym torem. Chciałam zbadać, jak zerwano z obowiązującym paradygmatem religijnym, jak przedefiniowano więzy rodzinne i jak wygląda kwestia ekonomiczna, czy możliwe jest odejście od kapitalizmu. Która z odwiedzonych wspólnot zrobiła na tobie największe wrażenie? W której mogłabyś żyć? – Raczej nie mogłabym mieszkać we wspólnocie, ale najbardziej podobało mi się w Longo Maï. Tam ważny jest aspekt wspólnej pracy. Nie ma hierarchiczności. Nieważne, czy przyjechałeś tam 50 lat temu, czy wczoraj, pracujesz tak samo, działasz na tych samych prawach. Poza tym w Longo Maï nie ma ciśnienia na to, by być idealnym. Dopuszczają myśl, że ich projekt nie musi być perfekcyjny. W innych wspólnotach często jak coś nie pasowało do idealnej wizji, ukrywało się to, milczało, udawało, że nie widzi się problemów, sprzeczności. Wydaje mi się, że Longo Maï działa tak długo i sprawnie, bo oni zrezygnowali z pomysłu bycia idealnymi, wiedzą, że warto i trzeba się starać, ale nie wszystko się uda. W takich wspólnotach łatwo przejść od idei do szaleństwa, od wolności do zniewolenia, jak chociażby w Świątyni Ludu w Jonestown. A czasem komuna staje się atrakcją turystyczną, jak Christiania. – Oczywiście w Christianii są turyści. Połowa Kopenhagi przychodzi tam na imprezy czy pikniki, ale to nie znaczy, że ta wspólnota nie działa. Oni są otwarci dla wszystkich i to jest piękne. Tych, którzy tam żyją, na pierwszy rzut oka nie widać, mieszają się z turystami. Gdybyś był tam dłużej, pomieszkał, zauważyłbyś to, czego nie widzą turyści. Jak działają jako wspólnota, jak podejmują decyzje, jak rozwiązują swoje problemy. Część komun zorientowanych na wschodnią duchowość stała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2022, 2022

Kategorie: Kultura