Wszyscyśmy z piaskownicy

Wszyscyśmy z piaskownicy

44. Wrocławskie Spotkania Teatru Jednego Aktora To był zaskakujący pomysł. Po ubiegłorocznym festiwalu, kiedy nagrodzono niebanalny monodram Krzysztofa Grabowskiego na podstawie „Piaskownicy” Michała Walczaka, dyrektorzy Wrocławskich Spotkań Teatru Jednego Aktora wpadli na pomysł wyprodukowania tegoż monodramu po rosyjsku, a do tej idei przekonali Wiktora Czubenkę, ulubieńca publiczności WROSTJA, zdobywcy nagród na niejednym festiwalu monodramów. Tak powstała druga „Piaskownica”, dzięki czemu na tegorocznym festiwalu mogliśmy zobaczyć obie wersje. Gdyby oglądał je ktoś nieznający ani języka polskiego, ani rosyjskiego, mógłby uznać, że to przedstawienia oparte na innych tekstach. Sceniczne prowokacje To bardzo ciekawe doświadczenie, nie po raz pierwszy „prowokowane” we Wrocławiu. To przecież na tym festiwalu przed kilku laty przeżywaliśmy swoisty zlot kontrabasistów. Ze znanym tekstem Patricka Süskinda „Kontrabasista” mierzyli się artyści od Jerzego Stuhra po młodego aktora z Izraela, Michaela Teplitsky’ego. Okazało się wówczas, że ten sam tekst może owocować bardzo odmiennymi realizacjami, w których przegląda się nie tylko indywidualność aktora, ale i jego kulturowa tożsamość. Grabowski w swojej „Piaskownicy” ukazał chłopaka delikatnego, pełnego lęków, tęskniącego za miłością, odczuwającego potrzebę bliskości. Protazy, bo takie imię nosi bohater, zmyśla sobie Miłkę, która jest niewielką poduszką, to właściwie jasiek, na koniec animowana przytulanka. To rodzaj zastępczego uczucia dzieciaka-mężczyzny, bardzo samotnego i opuszczonego. Protazy Czubenki też jest samotny, ale inaczej. To samotność władcza, samotność króla, którzy rządzi, podporządkowuje sobie świat i zmusza do uległości. Prawie do końca spektaklu emanuje z niego siła, pewność siebie, to on jest zwycięzcą. I Czubenko odnajduje formę dla swojej nieistniejącej partnerki („Piaskownica” to sztuka dwuosobowa), tym razem jest to ożywiana chusta, wielbiona i poniżona, substytut realnej partnerki. Konfrontacja „Piaskownic” przypadła do gustu widzom, może też spodoba się w Moskwie, gdzie obie wersje sceniczne dramatu Michała Walczaka będą prezentowane podczas festiwalu monodramów. Podobała się i Walczakowi, nieco już znużonemu powodzeniem „Piaskownicy”, wystawianej w kraju i za granicą. We Wrocławiu stała się swego rodzaju symbolem, miejscem gry o miłość i wolność. Tego samego dnia bowiem, nazwanego przez dyrektora festiwalu Wiesława Gerasa Międzynarodowym Dniem Monodramów, na tymczasowej scence teatru szkolnego wrocławskiej PWST w hotelu Savoy prezentował swój monodram „Mohammed jedzie rowerem” aktor ze Szwajcarii, Daniel Ludwig. On też utknął w piaskownicy, tyle że o wiele większej. Jego piaskownicą była Sahara, przez którą bohater usiłował przedrzeć się do Europy, ale na przeszkodzie stawali mu strażnicy granic i zamiast dojść do celu, z pokorą przyjmował wyroki sądów. Mohammed szukał nie tyle miłości, ile wolności, rwał się do swobody. To był szlachetny monodram faktu, ilustrowany slajdami. Swoboda, miłość, odwaga Do swobody, ale i miłości lgnęła bohaterka egipskiego monodramu „Carmen”. Samaa Ibrahem w ciągu pół godziny powołała do życia przed oczami publiczności trzy kobiety. Pierwsza była sprzątaczką w teatrze, marzącą o szczęściu, miłości, wolności. Toteż sprząta, pucuje, ale żyje życiem scenicznej Carmen, staje się nią wreszcie. Życie przywołuje ją do realności, znowu przywdziewa fartuch sprzątaczki, ale teraz już jest kimś innym, bardziej wyprostowanym – mentalna przygoda z Carmen sprawia, że rodzi się po raz drugi. Prawdziwe domki z piasku, prawdziwa piaskownica, w której nie ma nic pewnego poza tym, że nawet nie rozumiejąc słów, można się zrozumieć. Ciekawy był ten akcent arabski na zakończenie festiwalu, rozpoczętego również monodramem aktorki z kraju muzułmańskiego, Latefy Ahrrare z Maroka, która przedstawiła „Kafarnaum”, oparty na poezji Yassina Adnana, odwołującej się do dziejów biblijnego miasta zmiecionego przez trzęsienie ziemi. Artystka posługuje się językiem metafory, uciekając od psychologicznych wcieleń, sięgając do doświadczeń performance’u. Precyzyjna faktura tego spektaklu (łącznie z warstwą muzyczną) budowała niepokojącą nastrojowość, ale i tło do swoistej prowokacji. Aktorka z kręgu islamu, która występuje na scenie przez pewien czas jedynie w bieliźnie, to ktoś, kto zasługuje nie tylko na uwagę, lecz także szacunek. Trzeba wielkiej odwagi, aby zmierzyć się z tabu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, którędy wiedzie droga do wolności – czy przez zdarcie zasłon i masek, czy przeciwnie: bardziej krętą drogą maskowania. Polsko-słowacko-czeski pojedynek Z nie tak wielkim rozwarciem kultur jak w konfrontacji z wątkiem arabskim mieliśmy do czynienia podczas

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 49/2010

Kategorie: Kultura