Politycy są zmienni. To truizm ciągle potwierdzany nowymi decyzjami. Miało nie być więcej żołnierzy polskich w Afganistanie, tylko więcej sprzętu. Więcej śmigłowców, transporterów rosomak i bezzałogowych samolotów. Tak mówił premier Tusk w lipcu. Ale mamy grudzień. I błyskawicznie pozytywną odpowiedź na apel prezydenta Obamy, by Polacy wysłali tam dodatkowych żołnierzy. Wystarczyło zadzwonić i poprosić. Polska jak zawsze pierwsza. Zawsze pierwsi na pierwszej linii. Takie hasło mogłoby na stałe zawisnąć w gabinetach władzy. Bo choć ekipy się zmieniają, to w sprawie właściwego reagowania na prośby mocarstw mamy długą tradycję. Zero wniosków, nawet z najświeższych błędów. Okazuje się, że nawet klęska w Iraku niczego nie nauczyła ministra obrony Bogdana Klicha. Bezrefleksyjna nadgorliwość w pchaniu kraju w kolejną awanturę zmusza do pytania o to, czy minister ma choć elementarne kwalifikacje do tej pracy. Wie przecież, a przynajmniej powinien, że wysłanie kolejnych żołnierzy to zabranie środków na modernizację i uzawodowienie armii. A to ciągłe fałszywe i cyniczne mówienie o udziale Polski w misji NATO. Jakaż to misja? Chyba że myślimy o mission impossible? Jesteśmy w Afganistanie od ośmiu lat na regularnej wojnie. I to coraz częściej na wojnie z cywilami. Pasztunami, Uzbekami, Tadżykami i Hazarami, którzy traktują Polaków podobnie jak innych żołnierzy, jako okupantów. Bo jak mają traktować żołnierzy NATO, gdy giną cywile, ich rodziny, żony i dzieci? A głównym sposobem rdzennej ludności na przeżycie jest produkcja i handel narkotykami. Po ośmiu latach wojny jedną trzecią kraju kontrolują talibowie, a korupcja ekipy prezydenta Hamida Karzaja bije wszelkie rekordy. Większość pomocy zagranicznej jest zwyczajnie rozkradana. I to takiej ekipie ufundowano w samym środku wojny wybory prezydenckie. Ilu żołnierzy i cywilów musiało przy tym zginąć, by politycy mogli przeprowadzić tę farsę sfałszowanych wyborów? Zamiast więc mówić o wysyłaniu kolejnych żołnierzy, lepiej zacząć od oceny tego, co już się stało w czasie tej beznadziejnej wojny, w której popełniono wszelkie możliwe błędy polityczne i wojskowe. Nierozumne i często bezzasadne używanie siły i przemocy wobec ludności cywilnej oraz masowe naruszanie prawa humanitarnego musiały przecież wpłynąć na postawę tej ludności. Czy można się dziwić, że sprzyja ona teraz talibom? Bez zmiany tego nastawienia, bez pomocy humanitarnej i gospodarczej nie będzie w Afganistanie przełomu. Więcej siły to nie jest program polityczny. Najsilniejszy, jak widać po tej wojnie, nie oznacza wcale, że najmądrzejszy. Amerykanie niestety znowu pokazali, że nie traktują swoich sojuszników poważnie. Tak jak to robią, można rozmawiać z wojskami zaciężnymi, a nie autonomicznymi partnerami. Ciągle nie rozumieją też Afganistanu. Trzeba im więc przypomnieć słowa mułły Omara – wy macie zegarki, ale my mamy czas. NATO tego czasu już nie ma. Terroryzm trzeba oczywiście zwalczać. Tyle że zupełnie nie tak, jak to się dzieje w Afganistanie. A Polacy zamiast lękać się o życie kolejnych żołnierzy, powinni poznać datę powrotu całego kontyngentu do domu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański