Wyborcy nie chcą rewolucji

Wyborcy nie chcą rewolucji

Ci, którzy będą rządzić na Wiejskiej i w Kancelarii Premiera, już teraz powinni pisać testament Janusz Czapiński, profesor na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i prorektor Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie. Od 1991 r. prowadzi we współpracy z socjologami i ekonomistami badania poświęcone społecznym i psychologicznym problemom transformacji ustrojowej. Kierownik wieloletniego projektu badawczego „Diagnoza społeczna”. – Co społeczeństwo myśli, oglądając kampanię wyborczą? Czy wybór ludzi jest świadomy, wyrozumowany, czy też emocjonalny? – Od początku III RP przewijają się na naszej scenie politycznej, niezależnie od logo, ci sami ludzie. Większość z nas pamięta braci Kaczyńskich z okresu prezydentury Wałęsy, większość pamięta pana Rokitę z okresu rządów pani Suchockiej. Ale nie wszyscy wyborcy mają wyrobione zdanie. Na tych, którzy tę kampanię odbierają na poziomie zmysłów, a nie umysłu, działają różnego rodzaju chwyty marketingowe, dobrze przemyślane w przypadku niektórych ugrupowań, a wręcz doskonałe w wydaniu Platformy Obywatelskiej. – Na czym ta doskonałość polega? – Większość startujących w wyborach partii i partyjek w ogóle nie czuje bluesa. Ma absolutnie błędne wyobrażenie, jak wygląda polskie społeczeństwo. Większość przyjęła założenie, że w Polsce szaleje bieda, beznadzieja, że wszystko w polskich domach się sypie, że nie można związać końca z końcem. W związku z tym niemal w każdym spocie słyszałem o bezrobociu, wykluczeniu, o tym, że nie ma szans na poprawę, jeśli nas nie wybierzecie. No i właśnie – nie wiem, czy intuicja im to podpowiedziała, czy też mieli jakieś niezależne badania – jedynym wyjątkiem w ponurym obrazie epatowania Polaków czarnowidztwem okazała się Platforma Obywatelska. Ona postawiła na Polaków zaradnych, a nawet mniej zaradnym mówiła, że w sumie są w porządku i że potrafią o własnych siłach stanąć na nogi, nawet jeśli na chwilę wpadli w czarną dziurę biedy. – Polaków zadowolonych jest więcej niż niezadowolonych? – Dokładnie potwierdza to ostatnia Diagnoza Społeczna 2005. Obraz jest zadziwiająco optymistyczny! Jak spojrzymy na Polskę przez pryzmat państwa, to okazuje się, że jest ona zaśniedziała, zaskorupiała, z podziałem na województwa bogate i biedne, na enklawy sukcesu i enklawy zastoju. Ale jak spojrzymy z perspektywy żaby, czyli zwykłych ludzi, okazuje się, że pod tą pozorną skorupą dokonuje się niesamowity ruch, że Polacy nie ustają w krzątaninie. Ta krzątanina daje takie efekty, że są ogromne przepływy z biedy do niebiedy, chociaż i z bogactwa do biedy także. Ci, którzy mają pewien zmysł praktyczny i są motywowani do tego, żeby poprawić swoje życie, a nieszczęście sprawiło, że mieszkają na wsi warmińsko-mazurskiej, po prostu stamtąd czmychają. Województwo tak jak było biedne, tak pozostaje biedne – ale z innym składem mieszkańców. – W mediach mieliśmy przez ostatnie dwa-trzy lata prezentowany obraz Polski jako kraju wręcz rozpadającego się. – Ilekroć ostatnio, ale opierając się na faktach, na badaniach na bardzo dużej próbie, prawie 9 tys. dorosłych Polaków i 4 tys. gospodarstw domowych, próbuję się w mediach przebić z informacją, że nie jest tak źle, zawsze mi to „nie” wycinają. I jeszcze z offu politycy i dziennikarze dodają: jest źle, a będzie jeszcze gorzej. – Czy Polak informację na temat otaczającego go świata czerpie z własnego doświadczenia, czy z mediów? – On w dużej mierze wyobraża sobie, co jest za opłotkami jego domu, na podstawie tego, co widzi w telewizji. I sądzi, że bieda szaleje. Tyle że nie u niego. NIEWDZIĘCZNI POLACY – Skąd takie falowanie społeczeństwa? AWS – pogrzebana, SLD – pogrzebany, wyborcy porzucają ugrupowania, na które postawili, i masowo rzucają się na nowe… – W roku 1994 albo 1995 opublikowałem w kilku miejscach artykuł pt. „Niewdzięczność społeczna”. Wtedy odkryłem to zjawisko i przewiduję, że ta niewdzięczność będzie jeszcze długo trwała, tak długo, jak długo trzeba będzie ciągnąć różnego rodzaju reformy i burzyć reguły życia Polaków. Zjawisko niewdzięczności społecznej sprowadza się do prostego mechanizmu psychologicznego: sukces to ja, a porażka to oni. Najbardziej widoczni „oni” to ci, których widać w telewizji, czyli rządzący. W związku z tym jeśli komuś się nie wiedzie w życiu, wini za to rząd, sprawujące władzę ugrupowania polityczne. A jak komuś się wiedzie, często dzięki polityce państwa, to oczywiście nawet się nie zająknie, że jakiś premier czy minister do tego sukcesu mu się przyłożył. Więc w miarę upływu kadencji narastają gorycz i pretensje do rządzących. I przy okazji wyborów rośnie apetyt na to, żeby przyszli inni.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 39/2005

Kategorie: Kraj