17 godzin i 40 minut w komisji liczącej głosy w Wilanowie W wyborach samorządowych głosowano w 26 983 obwodach. W każdym musiały być dwie komisje wyborcze: jedna do przeprowadzenia głosowania, druga do ustalenia jego wyników. Pracowało w nich co najmniej 270 tys. ludzi. Byłam jedną z tych osób. Pozwolenie na bazgranie Nigdy nie byłam członkiem żadnej partii. Nigdy też nie pracowałam w żadnej komisji wyborczej. I pewnie nigdy bym się na to nie zdobyła, gdyby nie poprawki do Kodeksu wyborczego, które wniosła ustawa ze stycznia tego roku. Moje obawy wzbudziło już to, że głos będzie ważny wtedy, kiedy w kratce pojawi się wiele linii, o ile co najmniej dwie będą się przecinać. Ale naprawdę niepokojące było co innego: że w innej kratce można narysować, co się chce, można też kratkę zamazać i głos pozostanie ważny, jeśli tylko bazgroł w tej drugiej kratce nie składa się – całkiem przypadkowo – z dwóch lub więcej przecinających się linii. Już widziałam oczami wyobraźni, jak członkowie komisji liczącej głosy cichcem zamazują głos oddany na jednego kandydata, a wstawiają x w kratce przy innym kandydacie. Niepokój wrócił, kiedy zbliżał się termin zgłaszania kandydatur do komisji obwodowych, który ustalono na 21 września. Uznałam, że skoro mam wątpliwości co do nowych regulacji, powinnam się zgłosić do obwodowej komisji wyborczej. Sądziłam, że komitety wyborcze będą chciały mieć w komisjach jak najwięcej ludzi, którym ufają, i że będzie nadmiar chętnych. A w tej sytuacji zdobycie miejsca w komisji przez osobę bez poparcia jakiegokolwiek komitetu wyborczego będzie niemożliwe. Pozostawało uzyskać takie poparcie. Duże partie nie wchodziły w rachubę, bo sądziłam, że mają armię chętnych do uczestniczenia w pracach komisji (dziś wiem, że wcale tak nie było). Postanowiłam przekonać do siebie jedną z małych partii. Zależało mi na tej drugiej, nocnej komisji, bo wtedy – moim zdaniem – mogłoby dochodzić do nieprawidłowości. Po długim zastanowieniu poprosiłam o poparcie Unię Europejskich Demokratów. Pełnomocnik wyborczy KW UED Zdzisław Litwińczuk nie był zaskoczony moim telefonem. Jak się okazało, jego partia zgłosiła już do komisji w całym kraju ok. 300 osób, które – podobnie jak ja – o to prosiły. Umówiliśmy się w siedzibie partii, bym odebrała wystawione na mnie odpowiednie zgłoszenia. Zdziwiłam się i ucieszyłam, że poszło jak z płatka. Pomyślałam, że zapewne mój głos budzi zaufanie. – Czy pani sądzi, że wystawiam to zgłoszenie na piękne oczy? – spytał Zdzisław Litwińczuk z uśmiechem, kiedy się spotkaliśmy. – Pełnomocnik wyborczy musi mieć swoje sposoby na sprawdzenie ludzi, którzy się zgłaszają do komisji. Szczególnie takie małe partie jak nasza są narażone na to, że pojawią się trolle z innych opcji. Kanapki i coś do picia Rejestruję się w jednej z komisji wyborczych w warszawskim Wilanowie. Obie komisje obwodowe, czyli ta od przeprowadzenia wyborów i ta od liczenia głosów, mają po pięciu członków. W mojej są dwie osoby zgłoszone przez KKW Platforma.Nowoczesna Koalicja Obywatelska, jedna przez KW PiS, jedna przez KW Stowarzyszenia Mieszkańców Miasteczka Wilanów i ja – przez KW Unii Europejskich Demokratów. Przez telefon dowiaduję się o szkoleniu. Jest za późno, bym mogła zmienić wcześniejsze plany i w nim uczestniczyć. Idę do urzędu dzielnicy. Urzędniczka informuje, że na pierwszym spotkaniu wybrano przewodniczącą komisji i jej zastępczynię. Dostaję broszurkę z wytycznymi dla obwodowych komisji wyborczych. Mam się z nią zapoznać. Upewniam się jeszcze, ile godzin może trwać liczenie, bo mam ważną sprawę w poniedziałek rano. Pani w urzędzie uśmiecha się i mówi, że lepiej, bym z nikim się nie umawiała. Ona pamięta, że kiedyś komisja liczyła głosy do późnych godzin popołudniowych. Mam nadzieję, że tak nie będzie. ,Znajomi dziwią się, że chcę pracować w komisji. Radzą, żebym wzięła kanapki i coś do picia. Przewodnicząca komisji dzwoni, żeby powiedzieć, że ona przyniesie kawę i kubeczki jednorazowe. I że spotkamy się w dzień wyborów pod lokalem komisji o 20.45. Fatalny start Waham się między czarnymi szpilkami a białymi tenisówkami. Zwyciężają tenisówki. Jestem pierwsza pod lokalem wyborczym. Jeszcze otwarty. W przezroczystej urnie widać karty do głosowania. Zajmują jakieś cztery piąte wysokości, więc chyba nie jest źle. Szybkim krokiem wchodzą ostatni wyborcy: mężczyzna, para, para, mężczyzna… Zjawiają się członkowie