Mamy do czynienia z szaleństwem uprawianym przez jedno środowisko polityczne Prof. Wojciech Burszta – kierownik Katedry Antropologii Kultury na Uniwersytecie SWPS, profesor w Instytucie Slawistyki PAN. Antropolog i kulturoznawca, eseista i krytyk kultury. Interesuje się teorią i praktyką współczesnej kultury, w tym popkultury i popnacjonalizmu. Zajmuje się badaniami z kręgu antropologii współczesności i kulturoznawstwa, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki mitu i symbolu, a także zjawiskami kontestacji i anarchii w społeczeństwach liberalnych. W imię jedynych słusznych wartości wykluczani są wszyscy, którzy w jakiś sposób odstają. Trwa proces kreowania symbolicznych wrogów: Żydów, homoseksualistów, lewaków, zdrajców ojczyzny, pasożytów itd. Co się dzieje, panie profesorze? – Coś bardzo zasadniczego, co dotyczy bezpośrednio naszej mentalności. Zacząłbym od tego, że rewolucja społeczna, która dokonała się po II wojnie światowej, nie została przedstawiona i opracowana od strony konsekwencji społecznych. W sferze mentalności jesteśmy zamrożeni na etapie mitu o społeczeństwie, które ma kształt patriarchalny i poniewolniczy. Na pierwszym planie – bezrefleksyjne przywiązanie do militaryzmu i bohaterstwa, ogromny wpływ Kościoła chcącego decydować, jak mamy żyć. Brzmi znajomo? – W liście przesłanym Kongresowi Kultury prof. Maria Janion nazywa to powrotem mesjanizmu. Ja widzę to w trochę innych kategoriach, bo mesjanizm jest zespołem poglądów, które trzeba znać, wiedzieć, co znaczą i proponują w konkretnym kontekście społeczno-historycznym. Nie sądzę, żebyśmy mieli do czynienia z takim mesjanizmem np. w odniesieniu do proponowanej nowej wizji historii i polityki historycznej. Jeśli nie mesjanizm, to co? – Tutaj chodzi o coś innego, o zagrodzenie drogi do krytycznej wiwisekcji polskiej historii. Dysponujemy potencjałem krytycznym, który pozwoliłby nam zweryfikować powtarzane przez wielu hasło: „byliśmy potęgą”. Skoro tak było, co się stało, że taka potęga jest katolickim karłem? Ciągle przechowujemy mit tożsamości narodowej, który bezpośrednio nawiązuje jeszcze do szlacheckiej koncepcji narodu i wyobrażeń o narodzie wybranym. To także opisywana przez Michała Rydlewskiego w zredagowanej przeze mnie pracy „Zwodnicze imaginarium” „kultura upokarzania”. Powinniśmy się temu przeciwstawić, korzystając z dokonań historyków społecznych, którzy wykonali gigantyczną pracę. Poza Francją nie ma lepiej opracowanej historii gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Proszę zwrócić uwagę, że najwięcej miejsca poświęcamy tradycji niepodległościowej, tak jakby dotyczyła ona całego świadomego społeczeństwa. Bez przerwy mówi się o postawach niepodległościowych Polaków. Tymczasem wystarczy sięgnąć do prac historyków, w których zastanawiają się oni nad tym, kiedy poczucie świadomości narodowej mogło objąć 40-60% społeczeństwa. Przeważają opinie, że dopiero po I wojnie światowej mówiono o powszechnej świadomości narodowej. Ta mitologizacja ma swoją cenę. W jaki sposób możemy rozmrozić ten model? – Na razie nie ma na to najmniejszych szans, idziemy w odwrotnym kierunku. Myślę, że ostatnie 26 lat było powolnym, często spontanicznym, ale zawsze, procesem budowania krytycznej świadomości Polaków. Taki rodzaj krytycznego namysłu przeprowadzono po II wojnie światowej w Niemczech czy Skandynawii, Skandynawowie wygrzebali wszystko, co było złe i paskudne w ich historii. W latach 90. wydawało się np., że obecna w naszej świadomości postpamięć o Holokauście (pamięć drugiego pokolenia, które samo nie przeżyło tego doświadczenia – przyp. KL) uchroni nas przed twardą odmianą nacjonalizmu. Wstąpienie do wspólnej Europy dawało nadzieję, że ten ciemny okres mamy za sobą. Powszechne było myślenie, że opowieść o demokracji liberalnej w sposób naturalny wejdzie na miejsce rozpamiętywania historii. Nie doceniono emocji Może ten rodzaj przemyślenia historii był powierzchowny? Dzisiaj opowieści nawołujące do wojny trafiają na podatny grunt. Może dlatego, że historia przez ostatnie ćwierć wieku była opowiadana z pominięciem wielu grup społecznych? Nie ma kobiet, chłopów, dzieci, mniejszości etnicznych. Historia wojny pisana pod kątem bohaterów różni się diametralnie od historii wojny, która przedstawia np. losy dzieci. – Oczywiście ma pan rację i wracamy tym samym do punktu wyjścia, czyli zamrożonego modelu polskości skrywającego te wszystkie kwestie, które są dla ludzi bardzo istotne. Powoli zaczyna się nadrabianie zaległości poznawczych. Przeszczepiamy na nasz grunt teorie postkolonialne, próbujemy odkrywać wiele dotąd przemilczanych faktów. Nie chodzi o to, żeby krzyczeć, jak duża panowała niesprawiedliwość, bo to jest fakt; trzeba pokazać, jak to wyglądało od środka. Tylko tak można poznać mechanizmy społeczne i przeciwdziałać im na przyszłość. Czy dziś taka opowieść oparta na twardych faktach wystarczy?