Wyjść z impasu, tylko jak

Wyjść z impasu, tylko jak

Mieli rządzić co najmniej dwie kadencje, czyli osiem lat. Z trudem przetrwali dwa lata. Szli po władzę, rozbudzając wielkie nadzieje. Wygrali wybory, choć poparcie 11% uprawnionych do głosowania nie dawało mocnego mandatu do kształtowania całego państwa według własnego, partyjnego wzorca. I do potraktowania reszty społeczeństwa i wszystkich partii politycznych w taki sposób, jak traktuje się wrogów w podbitym kraju. Wrogów, których trzeba poniżyć i zdominować. Brak umiejętności, ale przede wszystkim chęci współpracy z większością własnego narodu czyni każdą formację polityczną szkodliwą i na dłuższą metę pozbawioną perspektyw. Prawo i Sprawiedliwość nie miało nawet tuż po wyborach społecznego przyzwolenia na zmiany, które wprowadzało, z wyjątkiem części pakietu dotyczącego walki z korupcją. A w miarę upływu czasu Prawu i Sprawiedliwości ciągle przybywało zdeklarowanych przeciwników. Dzień w dzień pracowali na to nie tylko liderzy partii, ale w równym stopniu także ci, którymi PiS obsadziło setki instytucji. Z obiegu wypadły słowa fundamentalne dla każdej demokracji, takie jak porozumienie, dialog czy współpraca. Inny termin, jak choćby koalicja, został totalnie ośmieszony. Podobnie zresztą jak sztandarowe hasło wyborcze PiS, czyli budowa Polski solidarnej. Zamiast tego, co buduje więzi społeczne, Polacy dostali w krótkim czasie iście końską dawkę nienawiści. Nic tak nie udało się Jarosławowi Kaczyńskiemu jak budowa wielopiętrowych podziałów. Zamiast rozwiązywania problemów mieliśmy nieustanne konflikty. Zamiast reform instytucji państwowych było ich zagrabianie bądź marginalizowanie. Żaden z wielkich problemów, jakie były przed dwoma laty, nie tylko nie został rozwiązany, ale dziś są one znacznie ostrzejsze. Zmarnowane dwa lata długo będą o sobie przypominać. Oczywiste jest, że patologiczne układy muszą być likwidowane. Tyle że trzeba to robić systemowo, eliminując przede wszystkim przyczyny korupcji, a dopiero później zakładając sidła na jej sprawców. Machina ścigania tych przestępstw musi być równie bezlitosna co bezstronna. Obywatele muszą być pewni, że nie jest to jeszcze jeden instrument do walki z wrogami władzy. Do największych grzechów Prawa i Sprawiedliwości powszechnie zalicza się zawłaszczenie przez tę partię mediów publicznych. Zrobiono to tak skutecznie i w tak totalny sposób, że przykryto z nawiązką wszystkie uwagi krytyczne, jakie zgłaszane były wobec poprzednich ekip politycznych i zarządów TVP i Polskiego Radia. Skutki tej dominacji widać było wyraźnie w trakcie kampanii wyborczej, a zwłaszcza na jej finiszu, gdzie nie liczyło się już nic ponad to, że trzeba za wszelką cenę wspomóc PiS. Dla kierownictw tych instytucji była to walka i o przetrwanie, i o uniknięcie odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Nie przetrwają i nie unikną oceny. Tyle że szkody, jakie poczyniły, są trwałe, podobnie jak krzywda wielu uczciwych i mądrych dziennikarzy, którzy w tych warunkach musieli pracować, i tych, których skutecznie wyeliminowano z zawodu. Piszę o tym w piątkowy przedwyborczy wieczór również dlatego, by nie było złudzeń, że w poniedziałek obudzimy się w wymarzonym kraju. Bo nawet jeśli Polacy nie mają zbyt wygórowanych marzeń, jeśli chodzi o oczekiwania wobec własnego państwa, bo chcą przede wszystkim żyć w kraju normalnym i przewidywalnym, to wybory będą tylko, albo aż, krokiem w dobrym kierunku. Czeka nas, niestety, po wyborach ciąg dalszy wojen. Ostatnie dni kampanii zapowiadają długotrwałe kłopoty. Partie, które weszły do parlamentu, staną przed dramatyczną próbą znalezienia wyjścia z matni, w którą PiS wpakowało Polskę. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 43/2007

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański