Wyjść na czysto

Choć nie bardzo lubimy, przed Wielkanocą ławą ruszamy do sprzątania Monotonny łoskot trzepanych dywanów to nieomylny znak, że zbliżają się święta Wielkanocne. Te dni stanowią okres wielkiego sprzątania dla milionów Polaków – a raczej Polek, bo głównie na nie spada brzemię przedświątecznych porządków. – Wielkanocne sprzątanie to dopust boży. Nie znoszę tego, ale ulegam. Nasi rodzice i dziadkowie robili generalne porządki przed Wielkanocą, więc i ja poddaję się tradycji – mówi trzydziestokilkuletnia dr hab. z Uniwersytetu Warszawskiego (mąż też naukowiec, dwoje dzieci). Ów tradycyjny pęd do robienia porządków akurat przed Wielkanocą obejmuje więc również i elity intelektualne. A tradycja nadzwyczaj to stara, związana od zawsze z czasem świątecznym i uzdrawiającą symboliką wody. Jak twierdzi dr Magdalena Zowczak, w kulturze ludowej następowało sprowadzenie pojęć mistycznych do konkretnych zachowań w sferze materialnej – na czym, w przypadku ablucji, sfera ta akurat zyskiwała. Prof. Anna Zadrożyńska w książce “Powtarzać czas początku” pisze o “podporządkowaniu się zasadzie odmiany zachowania, symbolizującej odmianę czasu”. Jeżeli więc na co dzień nie żyliśmy w specjalnym porządku – a tak właśnie było w Polsce – to, gdy nadchodziło wiosenne święto Wielkiej Nocy, zaczynaliśmy dbać o czystość wokół siebie. I zasada ta obowiązywała w każdej części kraju, choć z pewnymi regionalnymi wariacjami. Np. na Górnym Śląsku, jak pisze Jerzy Pośpiech, śmieci ze wszystkich kątów należało wymieść przed wschodem słońca i wrzucić do wody. Można też było niepostrzeżenie podrzucić je pod próg domu sąsiada, co gwarantowało mu robactwo i “wszelkie plugastwo” przez cały rok. Wydaje się, że ten ostatni obyczaj znalazł u nas szerokie zastosowanie. Idą na Polskę robić porządek… – pisał Tuwim, mając jednak na myśli nie związane ze sprzątaniem porządki i kłopoty. A jak wynika z badań CBOS, dla 5% mieszkańców naszego kraju święta Wielkanocne są przede wszystkim “kłopotem i wysiłkiem związanym z przygotowaniami” (dla większości osób są to “święta rodzinne”). Pięć lat wcześniej, kłopotem i wysiłkiem były dla 9%, głównie dla pań. Jest więc trochę łatwiej, w sklepach przybywa wszelkich środków utrzymania czystości i rozmaitych akcesoriów. Za sprawą lakierowania podłóg mijają czasy morderczego wiórkowania, froterowania, gotowania butelek z pastą w garnkach. Od paru lat trwa wielka kariera “mopa”, urządzenia z gąbką na kiju, które przywędrowało do nas z protestanckich krajów, gdzie czystość i porządek tradycyjnie stawiano wysoko w hierarchii cnót. “Mop” trafił do nas wraz z reemigrantami, którzy, po sukcesach za granicą, wracają do kraju, a na Zachodzie nader często parali się właśnie sprzątaniem. “Moja działalność to konsekwencja tego, co robiłem za granicą. Wiedziałem, że na świecie sprzątanie to bardzo poważny biznes” – mówi np. Andrzej Wociar, właściciel firmy Awo. Na rynku porządków zaczynają dominować duże, wyspecjalizowane firmy. I tylko jeszcze przed Wielkanocą uaktywniają się rozmaite efemeryczne “podmioty sprzątające”, przeżywające swe złote chwile. Przedstawiciel warszawskiej firmy ogłaszającej się “AAAAAA sprzątanie, pranie dywanów i tapicerki” informuje, że przed Wielkanocą liczba zamówień rośnie o prawie 70%. Za bardzo gruntowne wysprzątanie 60-metrowego mieszkania, ale bez mycia okien, dywanów i tapicerki (takie sprzątanie może potrwać, zależnie od liczby bibelotów, które trzeba wytrzeć z kurzu, nawet i 10 godzin), bierze 120 zł. To raczej niska cena, nie brak i firm, które przed świętami żądają 180 zł. Za mycie okien trzeba płacić 3 zł za m kw. szyby lub 5 zł, gdy mamy drewniane okna rozkręcane. Pranie specjalnym urządzeniem dywanu 3 na 4 m kosztuje 50-60 zł. Pranie tapicerki fotela – ok. 20 zł. Na wschodzie, w tzw. Polsce B, ceny są o 10-20 proc. niższe. W miasteczkach gnębionych bezrobociem można znaleźć chętnych do sprzątania nawet i po złotówce od metra kw. podłogi, aczkolwiek osobie porządkującej należy patrzeć na ręce, zwłaszcza jeśli akurat nie jest trzeźwa. Ten rynek się jednak drastycznie skurczył w ostatnich latach za sprawą Ukrainek i Białorusinek, przybywających przed Wielkanocą do Polski. Z reguły przyjeżdżają nie pierwszy raz, wynajmują, po kilka, tanie pokoiki. – Odżyłam – mówi, mieszkająca w pięknym domu pod Krakowem, radna pewnego ugrupowania chrześcijańskiego. – Poprzednio musiałam stać nad facetem, któremu trzęsły się ręce z przepicia i cały czas czekałam, aż coś upuści,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2000, 2000

Kategorie: Społeczeństwo