Wyjść z twarzą z Iraku

Wyjść z twarzą z Iraku

Jakie straty poniesiemy i jaką cenę polityczną przyjdzie nam zapłacić za wsparcie Amerykanów? Źle celują czy to ciągle tylko ostrzeżenia? W polskiej strefie w Iraku, oficjalnie nazwanej centralno-południową, nie tylko nasi żołnierze zastanawiali się, co stanie się po 3 września, kiedy gen. Andrzej Tyszkiewicz formalnie przejmie z rąk Amerykanów odpowiedzialność za funkcjonowanie pięciu irackich prowincji, usytuowanych na południe od Bagdadu i na północ od Basry. Powodem wątpliwości były (są) oczywiście incydenty z ostrzałem obozów i żołnierzy z wielonarodowej dywizji dowodzonej przez gen. Tyszkiewicza, jeszcze zanim zaczęli oni „rządzić” w Nadżafie, Karbali czy Al-Hilla. 25 sierpnia np. od pięciu do siedmiu pocisków moździerzowych spadło na obrzeża polskiej bazy logistycznej na północy Karbali. Dzień wcześniej w prowincji Wasit polski konwój jadący z Kuwejtu do bazy w Al-Kut ostrzelano z broni maszynowej. Nasi żołnierze od razu zajęli pozycje bojowe, a wozy – zgodnie z zasadami sztuki walki – szybko odjechały. Kolejne strzały jednak nie padły. Meldunek o ataku z moździerzy złożyli w tym samym czasie także Bułgarzy. Pozornie nic się nie stało. Gdzieś zaświstały kule, pociski z moździerzy, zamiast zrobić prawdziwą krzywdę, rozryły kilka pryzm ziemi. Ale trudno byłoby znaleźć w polskim kontyngencie żołnierza, który wzruszyłby ramionami. Polskie bazy w Iraku były już ostrzeliwane wcześniej. 24 lipca na drugi polski obóz, położony w centrum Karbali i wtedy jeszcze pilnowany przez Amerykanów, spadły dwa pociski moździerzowe. Pod koniec lipca osiem pocisków wystrzelonych z granatnika uderzyło w obrzeża bazy w Al-Hilla. W tych samych tygodniach do amerykańskich żołnierzy stacjonujących na tym właśnie obszarze strzelano kilkaset razy. Byli ranni, niektórzy ciężko. Jedna z interpretacji tych zdarzeń mówi: wygląda to, jakby ktoś ostrzegał wielonarodowe siły pod polską kontrolą przed tym, co może zdarzyć się, kiedy 3 września ze strefy centralno-południowej wycofają się główne siły Amerykanów. Wtedy to my, Polacy (do spółki z Hiszpanami, Ukraińcami i żołnierzami kilkunastu innych krajów), staniemy się odpowiedzialni za spokój na tym obszarze, co dla przeciwników operacji obalenia Saddama Husajna albo po prostu ludzi odbierających naszą tam obecność jako okupację Iraku może stanowić powód do strzelania już nie obok, ale po prostu w plecy czy piersi naszych żołnierzy. Spełniłaby się wtedy czarna wersja przyszłości polskiego kontyngentu – powtarzające się sytuacje powrotu do Polski żołnierzy nie o własnych siłach, ale na noszach, a nawet – nie daj Boże – w stalowych trumnach. Pesymiści twierdzą zresztą, że to i tak nieuniknione w obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Wskazują na krwawy zamach terrorystyczny na centralę ONZ w Bagdadzie z 19 sierpnia, kiedy wskutek wybuchu ciężarówki pułapki zginęło blisko 40 osób, w tym szef irackiej misji Narodów Zjednoczonych, Brazylijczyk Vieira de Mello. Śmierć ponieśli wtedy przecież ludzie, którzy przyjechali na Bliski Wschód, by nieść Irakijczykom pomoc humanitarną. Którzy przybyli do Iraku z gałązką oliwną. Zginęli jednak, bo – jak informują co kilka dni w katarskiej telewizji Al-Dżazira bojownicy Saddama – należeli do „innego (czytaj: zachodniego, a nie islamskiego) świata”. Dlaczego Polacy stacjonujący w Iraku – przybywający tam z bronią i zadaniem m.in. wyłapywania i aresztowania zwolenników obalonego dyktatora – mieliby być traktowani łagodniej, zwłaszcza przez politycznych czy religijnych fanatyków? Niektórzy w tym momencie przypominają, że pod kontrolą polskiej (wielonarodowej) dywizji znajdować się będą święte miasta szyitów, Karbala i Nadżaf. Doszło tam do próby zabójstwa jednego z przywódców religijnych irackich szyitów, ajatollaha Mohammada Said al-Hakima (zginęło trzech członków jego ochrony). Oskarżani o ten atak ekstremiści ajatollaha Moktady al-Sadra odpowiadają prawdopodobnie za zamach na siedzibę ONZ i na ambasadę Jordanii w Bagdadzie, gdzie zginęły trzy osoby. Pytanie pesymistów w tej sytuacji brzmi jedynie – jak duże straty poniesiemy i jak wielką cenę polityczną przyjdzie nam za wsparcie Amerykanów w Iraku zapłacić? Optymiści, nie tylko po polskiej stronie, odrzucają taki scenariusz rozwoju wydarzeń. Oczywiście, nikt nie lekceważy ryzyka ataku na nasze obozowiska czy możliwości konfliktu z miejscowymi podczas któregoś z patroli, ale strefa pod polską kontrolą (podobnie jak wiele innych irackich prowincji) wcale nie musi być, ich zdaniem, czarną dziurą, która pochłonie życie żołnierzy i reputację polityczną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 36/2003

Kategorie: Świat