Wyjście przez kanał

Wyjście przez kanał

Kanal Panamski. fot. Materialy prasowe

Kanał Panamski – niegdyś dowód dominacji, dziś symbol ucieczki Stanów Zjednoczonych z Ameryki Centralnej Howard Zinn, wykładowca Uniwersytetu Bostońskiego i jeden z najbardziej znanych historyków amerykańskiej lewicy, zwykł mawiać, że obecność Stanów Zjednoczonych na Kanale Panamskim i w podobnych miejscach w regionie Ameryki Centralnej i Karaibów (m.in. w bazie Guantanamo na Kubie) to sztandarowy przykład amerykańskiego kolonializmu. Niezwiązany z bezpośrednim podbojem czy jawną interwencją wojska, teoretycznie oparty na uznanych w świetle prawa międzynarodowego umowach, najczęściej też bardzo opłacalny dla krajów, które zdecydowały się oddać w dzierżawę grunty pod bazy wojskowe czy strategiczne konstrukcje infrastrukturalne. Takim miejscem był przez większość poprzedniego stulecia Kanał Panamski. Z jednej strony pomnik XX-wiecznej inżynierii i brama na Ocean Spokojny, z drugiej – symbol amerykańskiego imperializmu i dominacji nad regionem. Strategiczny przyczółek Formalnie Waszyngton administrował kanałem – wraz z przylegającą do niego strefą graniczną o łącznej powierzchni 550 mil kw. – przez 75 lat. Wprawdzie oficjalne przekazanie jurysdykcji nad kanałem władzom Panamy odbyło się w nocy z 31 grudnia 1999 r. na 1 stycznia 2000 r., ale przez kolejne 15 lat Amerykanie korzystali z całego wachlarza przywilejów. Od otwarcia przeprawy w 1920 r. sprowadzono do kontrolowanej przez Biały Dom strefy przybrzeżnej dziesiątki tysięcy amerykańskich specjalistów – zarówno wojskowych, jak i cywilnych – którzy nie tylko pracowali przy obsłudze statków przepływających między oceanami, ale także stopniowo budowali najważniejszy strategiczny przyczółek Stanów Zjednoczonych w regionie. Tutaj – dokładnie w bazie Fort Gulick – umieszczono słynną Szkołę Ameryk, w której edukowały się późniejsze prawicowe elity południowo- i środkowoamerykańskich dyktatur. Tu pierwsze spotkania z regionem zaliczali agenci CIA, którzy pomagali w obalaniu postępowych rządów, m.in. Jacoba Árbenza w Gwatemali czy Salvadora Allende w Chile. Wreszcie w strefie okalającej Kanał Panamski Amerykanie zachowali niemal całkowity monopol gospodarczy, tak kierując rozwojem przeprawy, aby jak najbardziej zyskała na tym gospodarka USA, zwłaszcza Wschodniego Wybrzeża. Wydawało się, że podobnie będzie z rozpoczętą w 2009 r. operacją pogłębiania i poszerzania kanału, co miało zwiększyć jego przepustowość oraz dostosować go do większych, nowocześniejszych kontenerowców i zbiornikowców transportujących m.in. gaz i ropę. Oficjalnie rząd Panamy mówił o odpowiedzi na potrzeby globalnej gospodarki, nieoficjalnie urzędnicy przyznawali, że poszerzony i zmodernizowany kanał ma umożliwić swobodne przepływanie na Pacyfik amerykańskim gazowcom – już wtedy Biały Dom przygotowywał projekty infrastrukturalne ułatwiające eksport amerykańskich surowców na inne kontynenty. W tej sytuacji nikogo nie zdziwił zapewne fakt, że jednym z wykonawców była znana z inwestycji w bostońskim porcie amerykańska firma Parsons Brinckerhoff, a jednym z pierwszych statków, które przepłynęły przez nową przeprawę – amerykański tankowiec LNG z Baltimore. Emancypacja Panamy Mimo to data 26 czerwca 2016 r. – oficjalnego oddania do użytku poszerzonego kanału – ma w stosunkach Białego Domu nie tylko z Panamą, ale też z Ameryką Środkową w ogóle (i po części Południową) wymiar symboliczny. Całą operację pogłębiania kanału nadzorowało panamskie konsorcjum APC (Autoridad del Canal de Panamá, Panama Canal Authorities – Władze Kanału Panamskiego), oparte na modelu partnerstwa publiczno-prywatnego i skupiające niemal wyłącznie krajowe (lub po prostu w kraju zarejestrowane) spółki i inwestorów. Po raz pierwszy w historii przeprawy decydujący głos w kwestii jej przyszłości mieli Panamczycy, a środki na przebudowę pochodziły w większości od prywatnych inwestorów i z kredytów udzielonych przez instytucje międzynarodowe, niezwiązane politycznie z Waszyngtonem (np. Andyjską Korporację Rozwoju). Całą operację, która miała dla Panamy charakter nie tylko rozwojowy, ale przede wszystkim emancypacyjny, najlepiej podsumowują słowa Martína Torrijosa, który sprawował urząd prezydenta kraju w chwili rozpoczęcia prac infrastrukturalnych w 2009 r. Dzięki rozbudowie Panama „stanie się krajem pierwszego świata i żadna potęga polityczna czy międzynarodowa nie będzie w stanie tego skoku cywilizacyjnego zatrzymać”, podkreślał w przemówieniu nieślubny syn populistycznego lidera z lat 70. Omara Torrijosa. Na razie trudno orzec, czy szumne zapowiedzi Torrijosa się urzeczywistnią – przez poszerzony kanał przepłynęło niewiele statków, głównie chińskich i amerykańskich tankowców i gazowców. Jednostki z USA nie są już jednak traktowane w sposób preferencyjny, tak jak w taryfikatorze sprzed rozbudowy. Obowiązują je takie same opłaty i cła, w dodatku z powodu utraty części przywilejów i otwarcia rynku w strefie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 31/2016

Kategorie: Świat