Największe szczęście – gdy dziecko zrozumie, że ten po raz pierwszy usłyszany dźwięk to jego imię Rozmowa z prof. Henrykiem Skarżyńskim – Czy można ocenić, która wada bardziej ogranicza człowieka? Czy brak słuchu, czy wzroku? Czy w pana dziedzinie medycyny też można powiedzieć, że “na początku było słowo”? Oczywiście, usłyszane słowo. – Nie będę spekulować, która wada jest ważniejsza, szczególnie, że zaraz mi się zarzuci brak obiektywizmu. Jednak to słuch jest podstawą rozwoju inteligencji, a więc rozwoju mowy i opanowania języka. Słuch zapewnia nam nasze własne, wewnętrzne myślenie. O tym, że mówimy w myślach, dowiadujemy się w trakcie nauki nowego języka. Nie jest on nam obcy, gdy zaczynamy myśleć jego słowami. – To w jaki sposób, jeśli nie słowami, myśli człowiek nie słyszący? – Tego do końca nie wiemy, bo on nam nie powie. Jednak zapewne myśli w taki sposób, w jaki się porozumiewa. Można porównać jego myślenie do pisma obrazkowego. Ale o ile jest ono uboższe w stosunku do naszego pisma, które jest efektywniejsze… My możemy w nim przekazać więcej i precyzyjniej. Z tego też powodu słuch odgrywa decydujące znaczenie, zwłaszcza w rozwoju dziecka. Poza tym słuch pozwala nam zorientować się, co się wokół nas dzieje. Wzrok dostarcza nam informacji, co jest przed nami, natomiast słuch dostarcza nam wiedzy, co się dzieje wokół nas. Który z tych zmysłów jest bardziej potrzebny w okresie dorosłym, nie pokusiłbym się oceniać, natomiast w okresie rozwojowym niewątpliwie znacznie ważniejszy jest słuch, bo to on decyduje o rozwoju naszej inteligencji. Jego brak zmniejsza możliwość komunikowania się i poznawania świata. – Litość to nieodpowiednie słowo, ona nikomu nie jest potrzebna. Lepsze jest zrozumienie. Czy jest ono w społeczeństwie? – Zdecydowanie większe współczucie wywołuje osoba z białą laską niż młody chłopak i dziewczyna, którzy “migają” do siebie. Tolerancja wobec nie słyszących jest mała. Oni też się izolują, bo ludzie, którzy obojętnie patrzą na okulary, jako sensację traktują “miganie”, także aparat słuchowy. Uważają, że jest to proteza, której nie należy pokazywać. Nawet ludzie znani nie chcą nam pomóc. Nie ma w Polsce takich przypadków jak Reagan czy Clinton, który pogodnie przyznaje, że trzeba mówić do niego głośniej. A ja nie rozumiem, dlaczego 10 kolczyków w uchu ma być odbieranych pozytywnie, a jedna wkładka negatywnie. Ciągle pokutuje wspomnienie tego wielkiego aparatu, wkładki, która była nieszczelna i cały aparat piszczał. Kojarzy się to ciągle ze starszym, niedołężnym człowiekiem, a nie z elegancką kobietą, która ma w kolczyku wtopiony aparat słuchowy. Czuje się swobodnie, nie jest sfrustrowana, nie męczy otoczenia. – A język migowy? Jest barierą czy ratunkiem? – Jeżeli ktoś nie mógł się nauczyć języka mówionego, nie miał aparatu, nie przeprowadzono operacji, ważne jest, żeby znał jakikolwiek język. – Dlaczego dziecko rodzi się głuche? – Przyczyn wad wrodzonych może być wiele. Mogą to być przyczyny genetyczne, a także przyczyny spowodowane przez infekcje wewnątrzmaciczne, najczęściej różyczka przebyta w pierwszym trymestrze. Z moich statystyk wynika, że dziś nie rodzi się więcej dzieci z wadami słuchu niż kiedyś, za to więcej problemów pojawia się w następnych latach życia. Jest to wynik przebytych infekcji, nie leczonych, leczonych źle. I hałasu. Badaliśmy tysiąc warszawskich dzieci z liceów. U co drugiego dziecka wykryto samoistne okresowe szumy uszne. To oznacza, że nastolatki rozumieją prawidłowo wszystko, co się wokół nich dzieje, ale na wysokich pasmach częstotliwości słuch jest już pogorszony. Czyli że w okolicach czterdziestki będą mieli słuch siedemdziesięciolatków. To jest problem społeczny. W Warszawie aż 44% populacji ma różnego rodzaju problemy ze słuchem, na Podlasiu – 25%, na Śląsku – 27%. – Najlepszą obroną jest ustalenie, czy nowo narodzone dziecko ma problem ze słuchem. Czy uważa pan, że takie badania winny być powszechne? – W 1992 r. zainicjowałem prowadzenie w Polsce badań przesiewowych, czyli wśród dzieci, o których możemy powiedzieć, że mogą mieć problemy ze słuchem. Dziś w niektórych szpitalach badane są wszystkie niemowlęta, w innych – tylko te z grup ryzyka. Jednak muszę podkreślić, że nawet jeśli zbadamy wszystkie noworodki, to i tak nie wykryjemy wad słuchu u 20-35%. Te wady ujawnią się dopiero w pierwszym, drugim roku życia. Dziś dwa, trzy noworodki na tysiąc
Tagi:
Iwona Konarska