Wykańczalnia
Przybywa nam emocji związanych z kandydowaniem do Sejmu i na urząd prezydenta. Do parlamentu szykuje się dziesięć tysięcy osiemset dziewiętnastu obywateli naszego sfrustrowanego społeczeństwa w tym śledzącym wyłącznie Włodzimierza Cimoszewicza państwie. Sfrustrowanym, ponieważ na wybory wybiera się tylko czterdzieści procent społeczeństwa, co nas, według wyjątkowo perfidnych badań, umiejscawia gdzieś między Ghaną a Czadem. I jeżeli rozumiem braci z Czarnego Lądu, że nie chce im się iść na drugi koniec sawanny w czterdziestostopniowy upał do lokalu, przed którym miejscowy kacyk nie poczęstuje ani orzeźwiającym winem o wdzięcznej nazwie Viagra, ani kiełbasą wyborczą, ponieważ taka tam nie istnieje, o tyle nie rozumiem moich białych braci, którzy do lokali mają rzut beretem, a kogo skreślić, żeby było normalniej, to wiedzą na wyrywki. Tak czy inaczej wygląda na to, że głosować będą tylko sami kandydaci na posłów i senatorów, ich rodziny, aktywiści poszczególnych partii, bo co do członków, to nie byłbym już tego taki pewien, i może jeszcze trochę zabłąkanych owieczek oraz romantyków, którym po przeczytaniu Norwida wpadło do oszołomionej głowy, że też potrafią oddzielić ziarno od plew, bo zapomnieli w chwili uniesienia, że do parlamentu kandydują wyłącznie plewy. Sama przyszła koalicja ma się równie dobrze jak społeczeństwo. Kandydat na prezydenta Donald Tusk powiedział w radiu, że rozmawiał z kandydatem Lechem Kaczyńskim o tym, że jeżeli wybory wygra Platforma, to podatki będą liniowe, a jeżeli PiS, to pionowe, i po kilku godzinach odezwał się kandydat Lech Kaczyński, który oświadczył dziennikarzom, że takiej umowy na pewno nie ma i że jest to wymysł samych gryzipiórków. I wtedy pomyślałem sobie, że urodziłem się w kraju absurdów i umrę w takim samym, bo wygląda na to, że do tej pory podatki wykańczały nas, a teraz zanim się dowiemy, jakie będą, to wykończą koalicjantów. Patrząc na taką politykę, której doświadczam obecnie, i patrząc na tę, która się zbliża, doszedłem do wniosku, że odpowiednią puentą byłaby tu historia związana z Aleksandrem Dumas, do którego zwrócono się o datek dwustu franków na pogrzeb komornika. Autor „Trzech Muszkieterów” wyciągnął bez namysłu portfel, wyjął z niego pieniądze i powiedział: – Zamiast dwustu daję wam czterysta, ale pochowajcie go od razu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint