W Totalizatorze mnożą się dyrektorzy, za to zyski są coraz mniejsze Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to jednak jest prawdziwe – pod kierownictwem ludzi nasłanych przez odchodzącą ekipę rządową, Totalizator Sportowy po raz pierwszy zanotuje wyniki gorsze niż w roku poprzednim. Wynik finansowy września br., w stosunku do września ubiegłego roku, jest o 27% mniejszy. Wynik ogółem nie przekracza inflacji i nie zanosi się na to, by w ostatnim kwartale stało się coś, co by tę tendencję zmieniło. Co oznacza, że choć Totalizator będzie na plusie, to tak naprawdę będzie na minusie. Ludzie prezesa Wacława Bilnickiego tłumaczą się: – Jest kryzys, Polacy mniej grają, bo nie mają pieniędzy na hazard. I to jest dowód, że kompletnie nie znają dziedziny, „na którą ich rzucono”. Historia hazardu podpowiada, że właśnie w czasach kryzysu rozkwita on najbardziej. Gdy bieda zagląda w oczy, znacznie łatwiej się wierzy, że szczęśliwy traf wszystko odmieni. Właściciele loterii, bukmacherzy właśnie wtedy wymyślają nowe zakłady i za niewielkie pieniądze tysiącom nowych chętnych sprzedają marzenia. Niestety, trzeba mieć pomysły. Ludzie odpowiedzialni za Totalizator Sportowy nie mają żadnych. A przecież Totalizator, mając zagwarantowany przez państwo monopol na gry liczbowe, został pomyślany jako maszynka do robienia pieniędzy. Jego znaczenie dla budżetu jest ogromne. Zwolniony przez ekipę AWS-UW prezes Sławomir Sykucki oblicza, że dobrze prowadzony Totek jest w stanie dostarczać państwu wpływów równych 1% budżetu państwa! W dobie prezesa Bilnickiego nie ma o tym mowy. Skala strat przysporzonych przez ekipę nasłaną na Totalizator Sportowy przez AWS widoczna jest jak na dłoni, gdy jej wyniki porówna się z wynikami poprzedników. Gdy w 1995 r. firmę przejmował Sykucki, straty wynosiły 6 mln zł. (Co ciekawe jego poprzednikiem też był człowiek prawicy, konkretnie z ZChN.) W ciągu swojego pięciolecia Sykucki zwiększył obroty Totalizatora Sportowego o 430%! W 1999 r., gdy go odwoływali, zysk netto wyniósł 139 mln zł. Totalizator znalazł się w pierwszej dziesiątce firm w rankingu „Polityki”. Tylko że Sykucki był człowiekiem, którego rozsadzały pomysły. Renegocjował umowę z G-TECHEM na obsługę lottomatów, podpisaną przez poprzednika na skandalicznych warunkach, wprowadził na rynek Multilotka, Słonika, kumulacje, kusił graczy zdrapkami, miał plany przejęcia umierającego Państwowego Monopolu Loteryjnego, kupił wyścigi konne, by i tam organizować zakłady. Jego pomysły stanowiły konkurencję dla innych organizatorów gier hazardowych. Na przykład dla organizatorów loterii. Rozrastająca się potęga państwowego monopolisty nie tylko więc drażniła, ale i zagrażała konkretnym interesom. Uznano, że Sykucki się szarogęsi, że skarb państwa nie ma dostatecznej kontroli nad jego poczynaniami i… było po Sykuckim. Zastąpił go słynny Władysław Jamroży. Z punktu widzenia interesów Totalizatora – też dobry menedżer. Nie wymyślił co prawda nic nowego, ale miał odwagę podnieść stawki, zmienił zasady kumulacji – w sumie za jego kadencji obroty wzrosły o kolejne 15%. Niestety AWS wszedł z Jamrożym – swoim do niedawna ukochaniem – na ścieżkę wojenną. Wojna rozgorzała na dobre, gdy trzeba było podpisać kolejną umowę na obsługę lottomatów. Jamroży zdecydował się ponownie na G-TECH, choć tym razem firma ta miała konkurentów z silnymi powiązaniami w świecie polityki. Nigdy nie zostały one do końca rozświetlone. Po cichu mówi się jednak, że tak naprawdę to właśnie te działające za kulisami siły wysadziły Jamrożego w powietrze. Jak było, tak było, dość, że wojna o lottomaty fatalnie wpłynęła na wizerunek firmy, na opinię o niej. Hazardziści muszą mieć zaufanie do prowadzącego grę, tymczasem Totalizator Sportowy stał się widownią gorszących przepychanek, z których gracze rozumieli tylko to, że ktoś chce się dorwać do kasy. Od początku 2001 r. Totalizator zaczął wyraźnie tracić graczy, co oczywiście natychmiast odbiło się na obrotach. Gdyby jeszcze nowa ekipa, która przyszła po Jamrożym, umiała robić to, do czego została powołana. Starzy pracownicy Totalizatora są nie na żarty przerażeni skalą jej niekompetencji, połączonej zresztą z wielką umiejętnością mnożenia biurokracji. Totalizator stał się azylem dla przyjaciół, znajomych, koleżanek. Od kwietnia bieżącego roku (prezes Bilnicki rozpoczął pracę 2 kwietnia) do dziś zatrudnienie w centrali Totalizatora wzrosło z 75 do 110 pracowników. Gdy odchodził Sykucki, pozostawił pięciu dyrektorów. Jamroży też tylu. Bilnicki trzech z nich
Tagi:
Marcin Pietrzak