Dlaczego min. Kamela-Sowińska zwolniła członka Zarządu, który stał na straży prawa w czasie przetargów Tydzień temu, w artykule „Wykańczanie Totolotka”, pisaliśmy o rozrastającej się w Totalizatorze Sportowym biurokracji. W przeciwieństwie do „specjalistów”, „dyrektorów” i ich licznych „zastępców” firmie nie przybywa pieniędzy – obroty spadają na łeb na szyję. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze niekompetencja, którą dobrze ilustrują perturbacje, z jakimi wprowadzano na rynek nową loterię. Pechowa ósemka Ta zdrapka miała być pierwszym krokiem ku lepszej przyszłości. Urzędujący już od pół roku Zarząd totolotka zdecydował się wreszcie na własny, autorski ruch, którego celem miał być jakiś zysk. (Do tej pory jechał na produktach zrodzonych za swoich poprzedników). Nic tylko przyklasnąć, bo najwyższy czas, żeby choć trochę podreperować fatalne wyniki finansowe. Wybrano „Szczęśliwą ósemkę” – loterię popularną na Zachodzie Europy. Żeby jednak zdrapka była zdrapką, musi być to coś, co klient ma wydrapywać – czyli kupon. I to nie może być zwykły kawałek papieru. To, owszem – jest kawałek papieru, ale zabezpieczeń ma więcej niż banknot. Na produkcję i dostarczenie kuponów organizator loterii musi ogłosić przetarg. Ale wiadomo, jak to u nas jest z przetargami – w świecie biznesu funkcjonuje nawet określenie „polski przetarg”, które jest synonimem bałaganu, niejasnych reguł i łapówkarstwa. Jest wszelako prawdą, że najczęściej opinię tę głoszą ci, którzy przetargi przegrali – a więc z góry podejrzewani o stronniczość wywołaną przez porażkę – i dziennikarze, jak wiadomo podejrzewani o wszystko. Przypadek przetargu na kupony loterii „Szczęśliwa ósemka” jest jednak nietypowy, bo zaprotestować postanowił nie ktoś z zewnątrz, ani ktoś przegrany, tylko członek Zarządu Totalizatora Sportowego – Leszek Raćkowski. Na początku wszystko wydawało się proste – przetarg ogłoszono, rozstrzygnięto, spokój. Raćkowski jednak zorientował się, że w warunkach przetargowych zapisano, iż przystępujący do przetargu musi wpłacić wadium w gotówce. Tymczasem wygrany wyłożył czek. Raćkowski zapytał więc, czy czek to gotówka? Najpierw myśleli, że żartuje – czek to czek, czyli forsa. On jednak miał wątpliwości, a przejęty jest bardzo, żeby przepisów przestrzegać. Zwłaszcza tych regulujących przetargi, za które jako członek Zarządu odpowiada. Trwał więc przy swoim: zamiana gotówki na czek była zmianą warunków przetargowych. A to już wymaga powiadomienia wszystkich uczestników przetargu, gdyż w przeciwnym razie nie wszyscy mają jednakowe szanse… Zarząd na telefon Raćkowski w końcu zażądał opinii prawnej. Napisano w niej, że czek to jednak nie gotówka. Kłopot, ale nieduży – należy odrzucić tego, który wygrał i przyznać zamówienie drugiemu w kolejności. Zarząd jednak zebrał się i postanowił zwrócić się do zwycięzcy, aby postąpił zgodnie z pierwotną umową. Niestety, Zarząd nie ma w sobie tego nabożeństwa do przepisów przetargowych, które cechuje Raćkowskiego – jego członkowie uzgodnili decyzję telefonicznie, czyli znowu wbrew zasadom, które mówią, że Zarząd ma się „zebrać”. Czy można się zebrać, nie zbierając się? Ostatecznie postąpiono zgodnie z sugestią kapłana praworządności – jako zwycięzcę wskazano drugiego w kolejności oferenta. Raćkowski zdawał sobie sprawę, iż gra w jakimś teatrze groteski, ale co miał robić, skoro tym razem okazało się, że członek Zarządu – pan Wolny – popełnił niewybaczalne wykroczenie przeciwko innemu przetargowemu przepisowi: w trakcie przetargu spotkał się z jednym z oferentów. To zawsze jest podejrzane. Podejrzenia zgęstniały, gdy wydało się, iż nie tylko Wolny się spotkał, ale również przewodnicząca komisji przetargowej – Izabella Andrzejewska. Na domiar złego w dniu wolnym od pracy. W siedzibie Totalizatora przyjęła kopertę z ofertą od przedstawicielki firmy starającej się o kontrakt na druk kuponów, po czym panie poszły na Starówkę na kawę z lodami. Co w tym złego? Otóż Raćkowski uważa, że wszystko. Wszystko bowiem, co może być powodem do podejrzeń o stronniczość, o powiązania komisji z jednym z oferentów, jest wysoce naganne i wręcz zabronione… Wyobrażam sobie, jak z dnia na dzień i z godziny na godzinę narastała niechęć do Raćkowskiego. On zaś niezmiennie powtarzał, że działa w poczuciu odpowiedzialności za firmę i za to, za co sam poniekąd odpowiada. Ostatecznie przetarg na „Szczęśliwą ósemkę” w ogóle unieważniono. Ogłoszono drugi i szczęśliwie rozstrzygnięto. Była to trzecie decyzja w tej samej sprawie, wydana przez tych samych ludzi. Prawu należy pomagać Ale zanim Raćkowski
Tagi:
Marcin Pietrzak