Le Madame to najważniejszy punkt na mapie polskiej kultury niezależnej. Stołeczni urzędnicy nazywają go… siedliskiem zarazy Od południa żelazna brama starej hali fabrycznej jest otwarta. Pod obrazem „Ostatnia wieczerza” dziewczyna w czerwonej koszulce przygrywa na gitarze. Chłopak z kolczykiem opowiada przy barze: – Wczoraj kręcimy scenę do filmu pod warszawskim mostem, nagle przyjeżdża policja i mówi, że nas aresztuje, bo z nami nie można normalnie rozmawiać, tylko trzeba nam wpier… Wpieprzają się nawet w sztukę – to Łukasz Chotkowski, bywalec, od niedawna aktor eksperymentalnego filmu, który własnym sumptem kręci Małga, dziewczyna w tiulowej sukience. Z dachu ze szkła do wnętrza sączy się światło. Na zimnych ścianach wiszą zdjęcia znanych twarzy w prowokacyjnych koszulkach: „Nie chodzę do kościoła” – Agnieszka Holland, „Nie lubię seksu” – Marcin Prokop, „Byłem w więzieniu” – Władysław Frasyniuk. To kampania przeciw dyskryminacji „Tiszert dla wolności”. Le Madame na ul. Koźlej 12 to od dwóch lat jeden z bardziej zapalnych adresów w stolicy i chyba najważniejszy punkt na mapie polskiej kultury niezależnej. Pomysł był banalny – dać ludziom przestrzeń na realizowanie pomysłów. Już po roku klub znalazł się w czołówce rankingów na pozytywne miejsce. Ale przy okazji stał się siedliskiem zarazy dla urzędników. Ludzie, którzy chodzą tu na dobry tani teatr, pogadać o polityce i wypić piwo, nie rozumieją, dlaczego od grudnia ub.r. Le Madame czeka na eksmisję. Oficjalnym powodem jest nielegalność. Zdaniem urzędników miasta, które od grudnia, wyrokiem sądu, jest prawowitym właścicielem budynków przy Koźlej 12, ten adres nie istnieje, bo w księdze wieczystej figuruje jako część budynków Freta 39, więc umowa najmu z Le Madame jest nieważna. Od kilku miesięcy przychodzi tu komornik i toczy się dyskusja, co zrobić z „lumpenproletariatem”. Trzy dni temu znów próbowano plombować bramy. Zajęty adres irytuje. Nieważne, że grupa młodych wrażliwców stworzyła miejsce, gdzie ciągną ludzie. Ważne są paragrafy i jedynie słuszne poglądy. Bo od dwóch lat tu wykluwa się myśl niezależna. – Może nazwa, w której rodzajnik męski poprzedza słowo madame spowodowała, że poszła do prezydenta miasta fama o lokalu gay friendly? – ironizuje chłopak na sofce. – Zapowiadał w kampanii wyborczej rewolucję moralną i obietnicy dotrzymuje. Nie są numerkiem w rzędzie Czarnoskóry chłopak to Krystian Legierski, współwłaściciel klubu, o którym ludzie przy barze mówią: mecenas. Dla Krystiana, geja, inność jest stanem naturalnym od dziecka. Od zawsze pamięta, jak w małym Koniakowie, skąd pochodzi, dzieci krzyczały za nim: Murzyn. Tylko mama miała wtedy dziwny wyraz twarzy. – Potem, jako ministrant w parafialnym kościele, dzwoniłem dzwoneczkiem. Nie chciałem, ale ksiądz chciał mieć przy ołtarzu czarną maskotkę. Dobrze zapowiadający się prawnik zostawił paragrafy i otworzył klub. Widział takie w Kopenhadze, Berlinie, Amsterdamie. – To miejsca, gdzie pulsuje autentyczny vox populi, zdrowa dyskusja – tłumaczy. – Nie taka, jak na szklanym ekranie, gdzie ludzie w krawacie i napuszone organizacje występują jako reprezentanci narodu. To miejsce jest po to, żeby ludzie nie bali się wolności. Od dwóch lat Krystian płaci za niepoprawność. A to walczy o uzyskanie zezwolenia na sprzedaż alkoholu, a to robi pomiary, aby udowodnić, że nie zakłóca nocnej ciszy, albo tłumaczy urzędnikom, że nic złego nie robią w Wielki Piątek. – Mam wrażenie, że trawi ich odwieczna nienawiść – mówi o tych, którzy przyprowadzają tu komornika. – Człowiek z normalną konstrukcją psychiczną wie, że ludzie się różnią. Naprzeciw sofy, gdzie można usiąść albo poleżeć, jest szklana ściana, za którą w drugiej sali Marysia Seweryn i Ewa Szykulska przygotowują się do spektaklu. Bo w Le Madame nie ma garderoby ani kurtyny. Marysia Seweryn lubi to pomieszanie fikcji z rzeczywistością: – Sprawia, że ludzie nabierają innego nastawienia. Nie są numerkami w rzędzie jak w teatrze. Dla nich się gra inaczej. Czasem po spektaklu patrzę na nich i wiem, że z takimi chcę rozmawiać; niekonwencjonalni, wolni, interesujący. Maciej Kowalewski, reżyser, ustawia krzesła dla widowni. Tu nie ma ludzi od ustawiania krzeseł. Ustalonej gaży też nie. Jeśli przychodzisz do Le Madame z jakimś projektem, dostajesz miejsce i pieniądze z bramki. – Bramka
Tagi:
Edyta Gietka