Prof. Jan Lubiński opracował pierwszy na świecie test, który określa ryzyko zachorowania na kilka nowotworów Kilkanaście lat temu, po długich staraniach, prof. Jan Lubiński dostał pokoik w piwnicy jednego z budynków Pomorskiej Akademii Medycznej. Miejsce marne, tuż pod prosektorium. Z tej perspektywy znad mikroskopu widział nogi przechodniów. I choć to brzmi melodramatycznie, powtarzał sobie, że właśnie tych ludzi chce uratować, stworzyć test, który powie, czy mają nowotwór zapisany w genach. Bo przecież wielu z nich, przechodzących tak szybko, „ma utajonego raka w sobie”. Ale wtedy był sam, otoczony raczej nieufnością i żarcikami niż wsparciem i wiarą. Dziś ma własny budynek, porządne piętra i laboratoria. Ma swój Ośrodek Badań Nowotworów Dziedzicznych. Ziemia szczecińska hołubi go, jak może, dostał tytuł jej ambasadora i Zachodniopomorskiego Nobla, a na ścianie gabinetu wisi plakat „Barona Cygańskiego”, którego wystawienie zadedykowano jemu. Wspaniale układa się współpraca z rektorem uczelni, też znakomitym uczonym, prof. Wenancjuszem Domagałą. Ma świetny zespół, do którego przyjmuje także osoby gdzie indziej uznane za konfliktowe (u niego się sprawdzają), ma tłum uratowanych ludzi i marzenie, by szpitale onkologiczne świeciły pustkami, a onkologia zajęła się głównie profilaktyką i diagnostyką. – Jestem przekonany, wierzę, na pewno tak będzie – to najczęściej powtarzane przez niego słowa. Odnosi sukcesy międzynarodowe. Jest piątek, 26 listopada 2004 r. – Już trzeba było o tym powiedzieć, puściłem newsa do PAP-u – mówi głosem człowieka, który przyzwyczaił się, że wygrywa. Dzwonią telefony. Ekipa telewizyjna goni ekipę. Dziś to najciekawsza informacja dnia, którą mogła przysłonić tylko rewolucja na Ukrainie. – Opracowaliśmy pierwszy na świecie nowotworowy test DNA dla każdego – tłumaczy prof. Lubiński. – Znaleźliśmy takie uszkodzenie w naszych genach (zawsze byłem przekonany o jego istnieniu!), które powoduje, że może wystąpić kilka różnych nowotworów. Taki gen występuje u około 5% ludzi i nie da się go wyłowić, śledząc historie rodzin, np. stwierdzając, że kilka osób zaatakował ten sam nowotwór. Gen nazywa się CHEK2 i odpowiada za naprawę naszego DNA. Jeśli gen nie pracuje prawidłowo, zwiększa się możliwość zachorowania na raka nerki, jelita grubego, piersi, prostaty i tarczycy. – Po raz pierwszy pojawia się możliwość badania każdej dorosłej osoby, która dzięki temu może się dowiedzieć, czy jest w grupie podwyższonego ryzyka. Spełnia się nasze marzenie. Docieramy do ludzi, którzy są narażeni na nowotwory, choć nikt w ich rodzinie nie chorował – tłumaczy dr Cezary Cybulski ze szczecińskiego zespołu. – Uważam, że test na CHEK2 powinni zrobić sobie każda kobieta, najlepiej ok. 25. roku życia, i mężczyzna około czterdziestki – mówi prof. Lubiński, a różnicę wieku tłumaczy faktem, że młode kobiety często chorują na pewien rodzaj raka tarczycy. Już dziś test, którego podstawą jest pobranie krwi tak jak na morfologię, można wykonać w szczecińskiej klinice genetycznej. Kosztuje tylko 40 zł. „Krzyżacy” lepsi od „Dżumy” Poszedł na medycynę, bo uciekał od uczenia w szkole. Uzdolniony matematycznie, po studiach pewnie zostałby nauczycielem. A on chciał czegoś więcej. Nie ma specjalnej recepty na sukces. Mówi, że trzeba się uczyć i być zdrowym. No i mieć jeszcze tę iskrę. U dziecka objawia się ona tym, że organizuje zabawy innym. Fakty: rodzice – nauczycielka matematyki i nauczyciel WF. Szkoła podstawowa w koszalińskim Przechlewie, potem dojazdy po 40 km w jedną stronę do liceum. Studia w Szczecinie, bo tam go skierowano. Dzieciństwo wspomina jako dobre i normalne. On i brat (dziś docent okulistyki w tym samym szpitalu) w ciągu roku szkolnego uczyli się, a w wakacje pomagali rodzinie w polu. Lektury szkolne umocniły go w przekonaniu, że nie chce tak strasznie cierpieć jak dr Rieux z „Dżumy”, o wiele bliższy jest mu triumf Polaków w „Krzyżakach”. Pamięta, jak w 1962 r. pojechał do kina w Człuchowie. Wielki ekran, pierwsza superprodukcja. Siedział jak zaczarowany. Przy okazji odreagowywał historie rodzinne. Matka często opowiadała o swoich pięciu braciach wymordowanych przez Niemców. Nie mógł znieść tego, że zginęli, że to tak oczywisty fragment rodzinnych dziejów. Ale natychmiast dodaje, że po nieznanych krewnych zostały dobre geny, bo wszyscy byli wykształceni. Na studiach tylko jeden kolega był od niego lepszy, ale nie zajął się pracą
Tagi:
Iwona Konarska