Ottawa i Rzym to placówki „krajoznawcze”. Praga i Pekin z kolei to inna liga. Szczególnie Pekin, który ma i powinien mieć rangę placówki dwustronnej, pod względem skali trudności i wagi zadań porównywalnej z Moskwą. Do tych czterech stolic był i nadal jest przymierzany wiceminister Marcin Przydacz. Skąd ten nawał propozycji? W MSZ Przydacz odpowiada za stosunki dwustronne z USA i politykę bezpieczeństwa. Nie ma obecnie „cięższej zbroi” przy Szucha. Jest człowiekiem prezydenta, z jego kancelarii awansował do MSZ. Politycznie jest jednym z ludzi z kręgu Klubu Jagiellońskiego, którzy zajmują ważne stanowiska w dyplomacji, choć on sam w MSZ nie pracował wcześniej nawet przez minutę. Takie czasy… A o co chodzi „wypychaczom Przydacza” i dlaczego, nawet jeśli odniosą sukces, niewiele wskórają? Po prostu mniej zdolni, ale bardziej ambitni koledzy wiceministrowie chętnie by się Przydacza pozbyli i podzielili jego wpływami oraz naturalnymi kontaktami z USA. Tajemnicą poliszynela jest, że resortowi wiceministrowie, niewiele mając do powiedzenia w sprawie dyplomacji, są aktywni w inny sposób. Opowiadają o tym na Szucha (i nie tylko tam) – vel Sęk pisze donosy na Zbigniewa Raua na Nowogrodzką, jeszcze aktywniejszy w pisaniu na Raua i Przydacza, ale do premiera, jest Paweł Jabłoński. Do Amerykanów chcieliby donosić wszyscy, ale oni wiedzą, kogo czytać. Otóż Amerykanie nie chcą osłabienia pozycji prezydenta w MSZ i ogólnie na polskiej scenie politycznej. Zwłaszcza że na razie ich nie zawodzi. Gdyby więc Przydacz dał się nawet wypchnąć z centrali, Amerykanie do niekorzystnej dla nich zmiany warty w MSZ nie dopuszczą. Tym bardziej że nie potrzebują w kontaktach z PiS i rządem żadnych pośredników. Bo z jednej strony mają Dudę, a z drugiej – MON i Mariusza Błaszczaka. A MSZ? Przy Szucha panuje opinia, że sytuacja kadrowa na wysokich szczeblach jest tu w miarę stabilna. Świadczyć ma o tym ostatnia wizyta prezesa u Raua. Wzmocniła ona ministra i była skuteczną odpowiedzią na knucia vel Sęka i Jabłońskiego. Ta wizyta ma też związek z kompetencjami ministra spraw zagranicznych. Są one zasadnicze, jeśli chodzi o procedurę mianowania ambasadorów. To w jego gestii jest proponowanie kandydatów, na których później muszą się zgodzić premier i prezydent. Cóż, wybory będą najpóźniej za kilkanaście miesięcy. Może więc chodzi o ewakuację części działaczy na placówki? A bez decyzji Raua sprawa nie ruszy… Tymczasem do obsadzenia są kluczowe ambasady: Berlin, Kijów, Pekin, New Delhi. Są również inne, te bardziej „krajoznawcze” placówki w przyjemnych miejscach. W naszych rozważaniach o wiceministrach w MSZ nie poświęciliśmy dotychczas ani słowa czwartemu, czyli Pawłowi Wawrzykowi. Bo też na Szucha, w obu kancelariach i w parlamencie uważa się go za figurę niewiele znaczącą. Sprawy ONZ „zabrał” mu prezydent, mianując ambasadora ze swojej kancelarii, OBWE zajmuje się minister Rau jako jej przewodniczący. Nie ufa mu ani Nowogrodzka, ani kancelaria premiera, o Kancelarii Prezydenta nie wspominamy. I wciąż wszyscy pamiętają, jak podczas wywiadu na żywo próbował, niezdarnie, usunąć swoje gacie z fotela. Ech, kto by brał na poważnie gaciowego? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Andrzej Duda, Berlin, bezpieczeństwo, Chiny, Indie, Kanada, Kijów, Klub Jagielloński, KPRP, Marcin Przydacz, Mariusz Błaszczak, MON, MSZ, New Delhi, Niemcy, Ottawa, Paweł Jabłoński, Paweł Wawrzyk, Pekin, polityka obronna, polska dyplomacja, polska prawica, prawica, Rzym, Szymon Sękowski vel Sęk, Ukraina, Włochy, Zbigniew Rau