Kontrowersyjny wynik pierwszej tury wyborów prezydenckich i łagodne wyroki dla prominentów obalonego reżimu spowodowały, że Egipcjanie znów protestują „Oh, Placu! Gdzie byłeś przez tyle czasu?”, pyta w jednej z pieśni rewolucyjnych Amir Eid, wokalista popularnej grupy Cairokee, mając na myśli wydarzenia na placu Tahrir (Wyzwolenia) sprzed niemal 16 miesięcy. Miejsce to urosło do rangi symbolu, jak niegdyś plac Tiananmen w Chinach czy mur berliński, którego upadek zwiastował początek nowej ery – ery demokracji i pojednania. Dziś w Egipcie daleko zarówno od prawdziwej demokracji, jak i od pojednania. Odbyły się wprawdzie wolne wybory do Zgromadzenia Ludowego i Rady Konsultacyjnej, będące wielkim sukcesem islamistów (Partia Wolności i Sprawiedliwości oraz salafici zdobyli ponad 70% mandatów), ale parlament właściwie nie ma władzy. Ta wciąż znajduje się w rękach członków Najwyższej Rady Sił Zbrojnych. Jednak nie to podsyca dyskusje Egipcjan. Najbardziej dzieli ich stosunek do Braci Muzułmanów, którzy – jak obawiają się świeccy liberałowie – mogą niebawem sięgnąć po pełnię władzy i zamknąć kraj na świat. Pogląd ten powtarzają wojskowi oraz Ahmed Szafik – reżimowy kandydat na prezydenta, przez krytyków nazywany faszystą, który niebawem zmierzy się z umiarkowanym islamistą Mohamedem Mursim. Islamizm kontra reżim Egipcjanie skrupulatnie realizują scenariusz napisany przez wojskowych, którym zależy na polaryzacji politycznej społeczeństwa według stosunku do roli islamu w życiu publicznym, a nie do autorytaryzmu. O ile na początku 2011 r. Egipcjanie dzielili się na zwolenników i przeciwników Hosniego Mubaraka, o tyle teraz dzielą się na sympatyków oraz zajadłych krytyków Braci Muzułmanów. Zwycięstwo parlamentarne Partii Wolności i Sprawiedliwości oraz drugie miejsce salafitów były wodą na młyn dla Najwyższej Rady Sił Zbrojnych. Bracia Muzułmanie popełnili kilka błędów, które dziś kosztują ich utratę poparcia społecznego. Po pierwsze, wystawili kandydata w wyborach prezydenckich, choć obiecali, że tego nie zrobią. Po drugie, okazało się, iż został nim kontrowersyjny Chajrat asz-Szater (ostatecznie niedopuszczony z przyczyn formalnych). Bracia Muzułmanie zdominowali też 100-osobowe Zgromadzenie Konstytucyjne, co doprowadziło do definitywnego zawieszenia go w pierwotnym kształcie. Wcześniej zbojkotowali je politycy nieislamistyczni. W ten sposób doszło do kryzysu konstytucyjnego, który do dziś nie został rozwiązany. W pierwszym tygodniu czerwca Najwyższa Rada Sił Zbrojnych ostrzegła parlamentarzystów, że jeśli w ciągu kilku dni nie porozumieją się co do składu Konstytuanty, wojskowi ustanowią nowe reguły utworzenia tej instytucji. Polaryzacja, o której mowa, przełożyła się na kampanię wyborczą. Rezerwowy kandydat Braci Muzułmanów, Mohamed Mursi, skupił się na wyborcach konserwatywnych, chcąc pozyskać przychylność salafitów. Dużo zatem mówił o islamie oraz szarijacie, czyli o tym, czego jak ognia boją się świeccy liberałowie, intelektualiści, naukowcy, artyści i egipska lewica. Ta ostatnia zyskała na sile wraz z kandydaturą Hamdina Sabbahiego z Partii Godności, który wbrew wszelkim sondażom zdobył ok. 20% głosów, plasując się na trzeciej pozycji. Czwarty był bardzo umiarkowany islamista Abd al-Munim Abu al-Futuh, a dopiero piąty Amr Mussa, lider przedwyborczych sondaży. Do drugiej tury przeszli więc konserwatywny islamista Mursi oraz Szafik – ostatni premier mianowany przez Mubaraka, były minister lotnictwa cywilnego, emerytowany oficer, człowiek bezpośrednio związany z obalonym reżimem. Dziś jawi się jako gwarant stabilności i świeckości państwa, co trafia do tych, którzy boją się islamizacji. Paradoksem egipskiej rewolucji może być to, że osoby odpowiedzialne za zeszłoroczną rewoltę zagłosują na jednego z bliskich współpracowników dyktatora. Inni twierdzą, że zbojkotują wybory, ponieważ wybór pomiędzy faszystą a islamistą to żaden wybór. Łagodne wyroki Przed sądem – cywilnym, a nie wojskowym jak niektórzy młodzi „rewolucjoniści” – stanęło wielu członków obalonego reżimu, w tym sam Mubarak, jego synowie Gamal i Alaa, jak również Habib al-Adli, znienawidzony były minister spraw wewnętrznych. Mubaraka i Al-Adlego oskarżono m.in. o współodpowiedzialność za śmierć ponad 800 protestujących, którzy zginęli z rąk policjantów oraz reżimowych „bandytów”. Gamal i Alaa odpowiadali za korupcję oraz machlojki gospodarczo-finansowe. Proces schorowanego Mubaraka był tajny. Wiadomo, że obalony przywódca pojawiał się w sądzie na szpitalnym łóżku i, jak na rasowego dyktatora przystało, w okularach przeciwsłonecznych. Postawiono mu wiele zarzutów, w tym o przestępstwa o charakterze ekonomicznym, lecz najpoważniejszy
Tagi:
Michał Lipa