Kapitalizm stworzył w Polsce absurdy, o jakich komunistom się nie śniło Rozmowa z Waldemarem Fydrychem “Majorem” – twórcą “Pomarańczowej Alternatywy” – Czy lubisz kapitalizm? – Nie stać mnie na arbitralne wypowiedzi na temat kapitalizmu, ponieważ nie posiadam odpowiedniej ilości pieniędzy. – Do historii wszedłeś jako twórca “Pomarańczowej Alternatywy”, ruchu, który ośmieszył komunizm i krajowy socjalizm realny, ale twoja odpowiedź mogłaby sugerować, że masz lewicujące poglądy. – Raczej lewitujące! Nigdy nie byłem zdecydowanie po tej, czy tamtej stronie politycznej… Muszę to wyjaśnić. Gdybym w czasie działalności “Pomarańczowej Alternatywy” stał na pozycjach antykomunistycznych, tak jak dziś wielu polityków prawicowych, to nie mógłbym analizować komuny. Byłem nawet przekonany, że istnienie partii komunistycznej jest możliwe w warunkach demokratycznych. Byłem więc antytotalitarny, ale nie antykomunistyczny. Dziś jestem szczerze zmartwiony, obserwując wymierający komunizm na Zachodzie, komunizm uwikłany w korupcjogenne rządy. Szkoda, bo dla zachowania równowagi w świecie ktoś powinien stawać w obronie ludzi pracy najemnej, wykorzystywanych i źle opłacanych. – Może socjaldemokracja? – Może. Europejska, nie polska. W Polsce wciąż pomieszane są wszystkie idee i pojęcia. – W latach osiemdziesiątych ty i twoi przyjaciele narobiliście sporo zamieszania. Jaka była geneza “Pomarańczowej Alternatywy”? – Dwa zasadnicze źródła to nudny i ponury realizm socjalistyczny oraz fantastyczny i odlotowy surrealizm francuski. Trzecie źródło to idea “pomarańczowego państwa” sformułowana przez mojego znakomitego kolegę, Andrzeja Dziewita. – A więc kolor był pomysłem Dziewita? – Tak. Ale happening jest zawsze pracą zbiorową. – Oczywiście, ale to ty stałeś się symbolem “Pomarańczowej Alternatywy”… – Igraszka losu! Była spora grupa ludzi bardzo aktywnie działających, ale najważniejsi byli nasi najmłodsi, anonimowi przyjaciele, wówczas licealiści i studenci – dziś poważni i stateczni obywatele – którzy nie bali się wyjść na ulicę i według zaleceń Rousseau, “odeprzeć zarazę głupotą”. – Czy poszczególne happeningi “Pomarańczowej Alternatywy” opierały się na twoich autorskich scenariuszach? – Najważniejsze było przekonanie do konkretnej idei. Potem robiłem scenariusz, z góry wiedząc, że to tylko prowizorka. To było tak – przychodziłem i mówiłem: zróbmy krasnoludki! Na to ktoś: do dupy! Zróbmy Sierotkę Marysię! Kiedy wpadłem na pomysł “krasnoludków”, miałem już za sobą dwie akcje primaaprilisowe w roku 1986 i 1987. Napisałem odpowiednią ulotkę, chodziłem po ulicach, rozdawałem ją ludziom i rozmawiałem z nimi. Najpierw pojawiły się słynne już dziś czapeczki, a potem ludzie zaczęli przynosić inne krasnoludkowe atrybuty. To wszystko zaczęło rosnąć. Pojawił się pierwszy plakat i pojawili się ludzie… Ale prawdziwym wydarzeniem – ożywieniem i nieplanowaną pointą – było pojawienie się milicji. To nasza ukochana Milicja Obywatelska swoją postawą i aktywnym udziałem uświetniła całą akcję. Podobnie jak przypadkowi widzowie, którzy nie wiedzieli, jak reagować na absurdalność tej ulicznej sytuacji… Istotą happeningu jest właśnie to, co nieprzewidywalne. Konkretne zdarzenia i ich niekonwencjonalne konteksty są znacznie istotniejsze od pretekstów zawartych w jakimś pierwotnym scenariuszu, a nawet od idei, jaka przyświecała happenerom. – Który z happeningów uważasz za najbardziej udane działanie? – Trudno powiedzieć. W sensie teatralnym, scenicznym ciekawa była Rewolucja Październikowa w roku 1984. Najbardziej liczny był happening pt. “Rewolucja Krasnoludków”, ale to był już rok 1988 i zgromadzenie 10 tysięcy ludzi było już znacznie łatwiejsze. Po prostu przechodnie przestali się bać! Chyba nie można oceniać wartości happeningu według zwykłych kryteriów sztuki. W sensie politycznym happeningi “Pomarańczowej Alternatywy” były najbliższe anarchistycznym ideom, rozumianym jako łamanie barier stawianych przez ideologię totalitarną i obyczajową. – Czy podczas akcji “Pomarańczowej Alternatywy” odczuwałeś zmiany w nastrojach społecznych? W końcu okres od 1984 r. do 1989 r. to czas najistotniejszych przewartościowań w myśleniu Polaków. – Tak. Ale zrozumiałem to dopiero po latach. Po stanie wojennym w polskim społeczeństwie zapanował straszliwy marazm. Na dnie tego marazmu było być może czekanie na cud, ale był on tak głęboki, że uniemożliwiał jakiekolwiek działanie. My wszyscy, którzy pracowaliśmy w podziemiu, malowaliśmy na płotach hasła, drukowaliśmy ulotki i gazetki, żyliśmy w urojonej rzeczywistości. Nam się zdawało, że całe społeczeństwo jest razem z nami w opozycji. Tak nie było. Ludzie chcieli mieć tylko święty spokój! Błędne są także te oceny, które ekipie Jaruzelskiego przypisują reżim porównywalny z okupacją, czy czasami
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska