Dzięki ministrowi zdrowia młodzi ludzie poznali, czym są społeczne listy kolejkowe Iwona wyszła z domu bez śniadania. 11 lipca jak co dzień miała połknąć tabletkę Euthyroxu, bo jest chora na niedoczynność tarczycy, ale dzień wcześniej jej się skończył. A skoro lek trzeba brać na czczo, rano nic nie zjadła. Poprzedniego dnia dostała od lekarza receptę na dwa opakowania. Weszła do apteki i usłyszała, że leku nie ma. I że w hurtowniach też brakuje. Ze zdziwieniem stwierdziła, że również w innych pobliskich białostockich aptekach lek jest niedostępny. Zadzwoniła do Basi, chorej na to samo. – Hello, Iwona, w jakim świecie ty żyjesz?! – zbeształa ją Basia. – Nie słyszałaś, że są problemy z Euthyroxem? Wstyd się przyznać, ale nie słyszała. Stąd ten poranny rajd. W jednej aptece nie ma, w drugiej nie ma… W kolejnej dowiedziała się, że pacjenci stworzyli społeczną listę kolejkową, więc może się dopisać. Ale kiedy lek będzie, jeszcze nie wiadomo. W następnej aptece okazało się, że właśnie dostali dwa takie opakowania, jakich potrzebowała, a listy społecznej tu nie ma. Kupiła. I była tak szczęśliwa, jak dawno jej się nie zdarzyło. Gdy wyszła z apteki, zaczepiła ją reporterka jakiejś stacji telewizyjnej. I ona, która nigdy nie mówi do kamery, odczuła potrzebę, żeby podzielić się z widzami swoim szczęściem. Wtedy pomyślała, że już nigdy nie chce tak się bać o swoje zdrowie. Nie wolno przerwać Na początku lipca Naczelna Izba Aptekarska stwierdziła, że brak dostępu do podstawowych produktów leczniczych przybiera dramatyczne rozmiary. Tak właśnie – dramatyczne. W panikę wpadli chorzy na nadciśnienie, astmę, alergie, cukrzycę, POChP, czyli przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, i choroby tarczycy, bo braki w hurtowniach i aptekach dotyczyły leków na te schorzenia. Potem do przewlekle chorych dołączyły równie spanikowane osoby, które chciały się zaszczepić przeciw wściekliźnie, odrze, meningokokom, żółtaczce typu A czy HPV. W kraju zagwarantowano jedynie takie ilości szczepionek, które pozwalają wykonać obowiązkowe szczepienia dzieci. Do tej pory nie zdarzyło się, by lista niedostępnych leków na choroby przewlekłe była tak długa i by w hurtowniach skończyły się nawet zamienniki. Chorzy, by ratować zdrowie, a nawet życie, bo przecież przerwanie przyjmowania leku może grozić śmiercią, musieli robić zakupy w aptekach u zachodnich i południowych sąsiadów. I tylko minister zdrowia zachował zimną krew. 10 lipca w komunikacie ministerstwa stwierdzono, że za część braków na rynku aptecznym odpowiadają mafie lekowe. Winny jest też oczywiście poprzedni rząd, bo nie dość skutecznie z tymi mafiami walczył. A fakt, że obecny rząd kieruje państwem już ponad trzy i pół roku, nie ma znaczenia. Aptekarze biją na alarm Od 1 kwietnia br. funkcjonuje Zintegrowany System Monitorowania Obrotu Produktami Leczniczymi. Dlaczego więc, mając tak nowoczesne narzędzie, rząd nie zorientował się, że przybywa leków, których chorzy nie mogą kupić? A jeśli się zorientował, dlaczego działał nieskutecznie albo nie zrobił nic? Dlaczego to Naczelna Izba Aptekarska musiała pod koniec czerwca wysłać pismo do dyrektora medycznego firmy Merck Sp. z o.o. z prośbą o wyjaśnienie, jak długo będą trwały utrudnienia w dostępie do leku Glucophage, przeznaczonego dla chorych na cukrzycę, o czym informowali farmaceuci? Szczególnie niepokojące było to, że brakowało jego postaci o przedłużonym działaniu. I to Naczelna Rada Aptekarska otrzymała od firmy wyjaśnienie, że faktycznie dostępność postaci o przedłużonym działaniu jest przejściowo ograniczona. Merck poinformował też, że podjął działania, które mają tę sytuację polepszyć, m.in. zdecydował się stopniowo zwiększyć moce produkcyjne w zakładzie w Niemczech. A tymczasem na początku lipca zaplanowana jest dostawa do Polski leku o przedłużonym działaniu. Zresztą już w połowie czerwca Merck powiadomił, że czasowo niedostępny będzie w polskich aptekach preparat Euthyrox dla osób cierpiących na niedoczynność tarczycy. Obiecywał wówczas, że pod koniec miesiąca do Polski dotrze ponad 843 tys. opakowań leku w różnych dawkach. Zdaniem firmy problem wynikł z faktu, że w Europie wzrosło zapotrzebowanie na ten lek, a moce produkcyjne przedsiębiorstwa były zbyt małe. I tu Merck obiecywał, że zamierza je zwiększyć. Ale oczywiste jest, że to się nie dzieje z dnia na dzień. Zanim jednak to nastąpi, firma będzie monitorować rezerwy w innych krajach, aby sprawdzić, czy można przesłać do Polski tyle opakowań leku, by zapewnić zapas na półtora miesiąca. Dlaczego Ministerstwo Zdrowia nie podjęło w takim