Wyspa szczęśliwości

Wyspa szczęśliwości

Jeśli urodziłeś się tutaj, mieszkasz tu całe lata, nigdzie nie wyjeżdżasz i zwyczajnie nie wiesz, że może być inaczej, to jesteś zadowolony Korespondencja z Hawany Pot. Trudno oddychać. Koszula już po wyjściu z lotniskowego terminalu lepi się do pleców. – Teraz to nic – śmieje się Julio wynajmujący turystom samochody w Varadero na Kubie. – Przyjedź w lecie, nawet mnie jest wtedy gorąco. Ledwo przyjechałem – już wspieram kubańską gospodarkę. Pieniądze za wynajem samochodów, pobyt w luksusowych ośrodkach, korzystanie z internetu czy telefonii komórkowej – najlepiej od razu w euro – trafiają na państwowe konta, podtrzymując bankrutującą władzę. Ceny jak w bogatej Europie – zarobki jak w biednych krajach Azji. Ale na Kubie tak jest. – Tutaj obok siebie są dwa światy: świat Kubańczyka i cudzoziemca. To schizofrenia, z którą obcujemy codziennie od prawie 50 lat, więc ani nas ona nie dziwi, ani nie przeszkadza – tłumaczy mi Julio. Odważny człowiek. Zgodnie z kubańskim kodeksem karnym za krytykę władz można dostać 20 lat więzienia. Swobody nie brakuje Od razu wiadomo, że jestem turystą. Specjalne, czerwone tablice rejestracyjne na niemal nowym samochodzie wyróżniają spośród brudnych, ponadpięćdziesięcioletnich amerykańskich cadillaców i chevroletów, cudem tylko trzymających się kupy, zamykanych na kłódkę, często pozbawionych szyb. Na wyspie nie produkuje się aut, nie ma oryginalnych części, a w sklepach coca-coli. Płynny symbol USA dostępny jest tylko dla turystów w hotelach zamkniętych dla miejscowej ludności. Ale i tu, mimo geograficznej bliskości Stanów Zjednoczonych, sprzedawcy proponują, zamiast amerykańskiego oryginału, napój rozlewany w Gwatemali. Wieloletnie embargo sprawia, że dzisiejsza Kuba bardziej przypomina wielkie interaktywne muzeum niż nowoczesne państwo predysponowane do życia z turystyki. Państwo kontroluje wszystko. Nawet tablice rejestracyjne zawierają informacje o właścicielu: empresa (przedsiębiorstwo), estado (państwo), piquera (dostawczy), particular (prywatny). Są też niebieskie tablice bez żadnego dodatku (najczęściej bezpieka). Po co taka totalna biurokracja? Urzędnicy może i nie są w stanie przerobić tylu danych, ale sygnał jest jasny: wszystko mamy pod kontrolą. – Nam tu jest dobrze, to wam, cudzoziemcom wydaje się, że jesteśmy prześladowani, zamknięci, że brakuje nam swobody – tłumaczy mi jednak Miriam z hotelowej recepcji w Santiago de Cuba na południu wyspy. – To nieprawda. Faktycznie, przyjeżdżając na Kubę, wszelkie poglądy na temat polityki, demokracji i standardu powszechnej szczęśliwości należałoby zostawić w samolocie. I choć Europejczyk chciałby zapytać, co to za życie – Kubańczycy nie wyglądają na załamanych. – Jeśli urodziłeś się tutaj, mieszkasz tu całe lata, nigdzie nie wyjeżdżasz i zwyczajnie nie wiesz, że może być inaczej, to jesteś zadowolony z tego, co masz, i bojąc się to stracić, nie żądasz więcej – tłumaczy mi kubańską filozofię Miriam. Patrząc wieczorem na nadmorski hawański bulwar, trudno nie przyznać jej racji. Swobody, zwłaszcza seksualnej tu nie brakuje. Jej konsekwencji też. Ale przypadkowymi, niechcianymi ciążami mało kto się przejmuje, skoro najpopularniejszą metodą antykoncepcji jest aborcja. Szacuje się, że usuwana jest co trzecia ciąża. Rozwiązłość taka wydawałaby się zaskakująca w państwie komunistycznym, w którym prostytucja, przecież nielicująca z godnością kobiety pracującej, jest zakazana. Przestaje być dziwne, jeśli się wie, że większość z tych kobiet ściśle współpracuje z bezpieką i składa regularne raporty. Człowieka z zewnątrz szokuje niemal wszystko: wszechobecna nędza mierzona europejskimi standardami, propagandowe kiczowate billboardy z Bushem w roli wampira, potężna, niemająca porównania z niczym dziś znanym w Europie inwigilacja i wreszcie indoktrynacja sięgająca tak głęboko, że wszystko poza nią staje się nieważne, a wtłoczone prawdy są tak oczywiste, że szkoda czasu i energii, by je obalać. Obalać? Zastanawiać się nad nimi! Kuba to kraina wiecznej szczęśliwości, tym większej, że z niczym nieskonfrontowanej, mit, któremu nikt i nic nie może zaprzeczyć. Bo jak? Posiadaczami paszportów są tylko zaufani rządzącej Komunistycznej Partii Kuby (PCC). Od zakończenia rewolucji w 1959 r. większość Kubańczyków nigdy nie wyjechała z wyspy. I to nie tylko do USA – z oczywistych względów – czy do Europy – z powodów finansowych. Nie jeżdżą do sąsiadów, których w basenie Morza Karaibskiego jest kilkunastu, w tym Bahama, którego jedna z wysp, Cay Lobos, leży ledwie 18 km od kubańskiego archipelagu Camaguey. But tylko do potrzymania – My znamy Polskę – mówi łamaną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2007, 2007

Kategorie: Świat