To osobne miasteczko, w którym wszystko da się załatwić. Mało jest powodów, żeby stąd wyjeżdżać – mówi Daniel Passent – Wychodziłem z domu i spotykałem ludzi z najwyższych kręgów intelektualnych. Tu na rogu mieszkał Andrzej Wajda, w najbliższym sąsiedztwie gen. Bałuk – jeden z cichociemnych, uczestnik powstania warszawskiego. Obok wybitni architekci, adwokaci, profesorowie. Jesteśmy ludźmi Żoliborza – o życiu w najmniejszej dzielnicy Warszawy opowiada Daniel Passent. Wraz z początkiem działań Strajku Kobiet Żoliborz z dużą częstotliwością zaczął się pojawiać w gazetach. Jako modna dzielnica spacerowa, rzecz jasna. Szczególnie dla dużych grup zorganizowanych, z kulminacyjnym punktem programu przed budynkiem przy ulicy Mickiewicza. Surowym, mało charakterystycznym, nawiązującym do tradycji willi modernistycznej. Ta forma miejskiej turystyki nie pozwala jednak w pełni uchwycić niezwykłej historii, architektury i atmosfery wyjątkowej dzielnicy. Niepodległy Żoliborz Wyjątkowej, bo najbardziej podkreślającej swoją odrębność. – Kiedy wychodzę z domu, to w którąkolwiek stronę bym poszedł, zawsze dochodzę do granic Żoliborza – mówi mieszkający w centrum dzielnicy Daniel Passent. – To osobne miasteczko, w którym wszystko da się załatwić. Mało jest powodów, żeby stąd wyjeżdżać – dodaje. Kazimierz Brandys opisywał to miejsce jako wyspę i utopię. Sama zaś po przeprowadzce na ulicę Popiełuszki szybko dowiedziałam się, że właściwa nazwa to Stołeczna. – Chociaż oficjalnie zmieniono ją w latach 90., bo władzom wydawało się dziwne, że w stolicy jest Stołeczna. Myślano, że to niepotrzebne powtórzenie. Tymczasem mieszkańcy wiedzieli, że tą ulicą do Warszawy dopiero można dojechać, bo Żoliborz to jednak inne miasto – tłumaczy Igor Piotrowski z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwsze plany zagospodarowania przestrzennego Żoliborza powstały w 20-leciu międzywojennym na fali niepodległościowego entuzjazmu. Wcześniej te tereny były właściwie puste. Dawna zabudowa została zburzona pod konstrukcję Cytadeli. Z przeszłości ocalała tylko nieco filuterna francuska nazwa Joli Bord, czyli piękny brzeg, jak miała go ochrzcić Marysieńka Sobieska zamieszkująca w pałacyku położonym na pobliskim, nazwanym na jej cześć wzniesieniu – Marie Mont, co przetrwało z kolei w dzisiejszej nazwie dzielnicy Marymont. Dużo było tu miejsca pod szerokie, reprezentacyjne aleje, parki, kameralne budownictwo w pełni czerpiące z angielskiej koncepcji miasta ogrodu. To była nowa dzielnica dla nowej Polski kontrastująca z ciasnotą XIX-wiecznego miasta. Zapowiedź świetlanej przyszłości II Rzeczypospolitej. Dodatkowo zaś oddzieleniu Żoliborza od starej Warszawy sprzyjały jego granice. Z jednej strony – rzeka, z drugiej tory kolejowe. – W 20-leciu do centrum trzeba było jechać przez bardzo nieoczywiste, zamknięte tereny: dużą dzielnicę żydowską albo częściowo przynajmniej spauperyzowaną, niezadbaną i niebezpieczną starówkę – tłumaczy Igor Piotrowski. W tak oddzielonym świecie centrum wyznaczał plac Wilsona – rozchodzące się od niego ulice (Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego) dzieliły przestrzeń na części. Historycznie pierwszą był Żoliborz Oficerski. – Tutaj widać tradycyjne oblicze dzielnicy. Po odzyskaniu niepodległości ostatnim wzorem narodowej architektury był styl dworkowy. To on stał się podstawą budownictwa dla konserwatywnych wojskowych – wyjaśnia badacz. I rzeczywiście, odchodząc kilka kroków od głównych arterii, wkracza się w inny świat. Przy uliczkach do dzisiaj stoją obok siebie białe dworki, jak wyjęte z „Pana Tadeusza”. Tutaj, czyli w mieście, kilka minut tramwajem do ruchliwego centrum. W czasie II wojny światowej Żoliborz nie poniósł tak dużych zniszczeń jak reszta stolicy – większość zabudowy została zachowana. Niespodziewanie więc w porównaniu z odbudowaną starówką ta dzielnica, pomyślana jako nowoczesna, stała się w Warszawie ostoją przeszłości i tradycji. Czerwony Żoliborz W latach 20. i 30. spacerujący zachwycali się jednak przede wszystkim nowoczesnością. Ich wzrok przyciągała szokująca jak na tamte czasy bryła modernistycznej willi architektów Brukalskich (Niegolewskiego 8), zaskakiwały rozwiązania wprowadzane na osiedlach i koloniach. Niewątpliwie ciekawość budził Szklany Dom (Mickiewicza 34/36) – zwieńczenie architektury przedwojennej – zbudowany ściśle według zasad Le Corbusiera i wyposażony w parking podziemny, pełne zaplecze socjalne oraz trzy tarasy dostępne dla mieszkańców. Na jednym z nich na przyjęciu gościł po wojnie sam Pablo Picasso. Nowość wiązała się