Kontrole potwierdzają rażące łamanie prawa pracy w hiper- i supermarketach Zmuszanie do pracy w godzinach nadliczbowych bez zapłaty, dźwigania towarów ponad siły, odmowa udzielania urlopów, wypłacanie mniejszych sum niż zapisane na listach płac – to chyba już klasyka zatrudnienia w polskich hipermarketach. Taki obraz wynika z raportu Państwowej Inspekcji Pracy przedstawionego 15 lutego w Sejmie. – Nie przesadzajmy z tymi hipermarketami, tam przynajmniej nie wieje. Gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Ja przez 11 godzin stałam z warzywami na zimnie przed zieleniakiem. Dostawałam 600 zł miesięcznie, ale po trzech miesiącach właściciel mnie zwolnił, bo znalazł tańszą sprzedawczynię, a mnie zapłacił tylko za miesiąc – mówi 32-letnia Anna z Lublina, jedna z kilkunastu tysięcy osób poszkodowanych przez warunki pracy w polskim handlu. Szuka pomocy w biurze inspekcji pracy, zamierza też zwrócić się o radę do Bożeny Łopackiej, ale chce uniknąć ostateczności, czyli wytoczenia procesu. Wtedy sprawa stanie się głośna, a ona dostanie wilczy bilet i w żadnym sklepie, małym czy dużym, może już nie znaleźć pracy. Zresztą i sam przykład Bożeny Łopackiej nie zachęca do szukania zadośćuczynienia w sądzie, bo na razie nie otrzymała ona ani grosza z odszkodowania zasądzonego w pierwszej instancji. – Właśnie w środę wyłączyli mi telefon w mieszkaniu, zostałam też odcięta od Internetu, przez który otrzymywałam setki próśb o pomoc. Nie wiem, kiedy spłacę długi, teraz czekam na drugi proces, Biedronka przecież się odwołała. Z różnych partii zachęcali mnie do kandydowania, mówiąc, że jako poseł będę mogła bardziej pomóc, ale ja na pewno nie wystartuję w wyborach, bo straciłabym ludzkie zaufanie. Moją siłę stanowi to, że jestem apolityczna – podkreśla. Praca bez związku Raport PIP podsumowujący kontrole dokonywane przez inspektorów pracy w ponad 320 hiper- i supermarketach mówi, że z przestrzeganiem prawa pracy jest tam źle (patrz: ramka). W niemal połowie zbadanych placówek pracownicy otrzymywali zaniżone wynagrodzenia, nie płacono im za godziny nadliczbowe. Na skutek działań pokontrolnych udało się wyegzekwować od właścicieli marketów ponad 4,3 mln zł dla 26 tys. osób. Tylko w 2004 r. ponad 550 pracowników wywalczyło zaległe urlopy. Ubiegłoroczne kontrole wykazały blisko 200 wykroczeń (głównie łamanie przepisów BHP oraz o czasie pracy). Te liczby pokazują dużą skalę nieprawidłowości stwierdzonych przez inspektorów PIP. Znacznie częstsze są jednak drobniejsze naruszenia prawa, których nie da się jednoznacznie udowodnić, i nawet nie wiadomo, na kogo się poskarżyć. Katarzyna B. przepracowała za darmo jeden dzień w Kauflandzie w Żorach, nikt nie podpisał z nią umowy, agencja, która skierowała ją do pracy, twierdzi, że to jej wina, bo się nie upomniała o kontrakt. Podobne przypadki są nagminne. Pracownicy, rozpaczliwie walczący o utrzymanie lub zdobycie pracy, wolą jednak nie wychylać się. Dlatego skarg na tzw. placówki wielkopowierzchniowe w ubiegłym roku było niewiele – w całej Polsce tylko 242. Połowę zgłosili pracownicy aktualni, ponad jedną trzecią już byli. I tylko pięć skarg wpłynęło od organizacji związkowych, co pokazuje, że w hipermarketach, gdzie związki zawodowe są bardzo potrzebne, praktycznie nie istnieją. Dlatego PIP postuluje „wprowadzenie uregulowań gwarantujących ochronę przed niekorzystną reakcją ze strony pracodawcy wobec pracownika, który skorzysta z prawa złożenia skargi”. Pod batem efektywności Zdaniem PIP, pożądane byłoby też podniesienie kar finansowych, które może nałożyć inspektor pracy. Przykładowo w Holandii sięgają one 4,5 tys. euro, w Słowenii – 4 tys. euro, w Danii – 3,5 tys. euro, a w Portugalii (skąd pochodzi Biedronka) inspektor pracy, jak twierdzi Agata Omielczenko z PIP, może wymierzyć grzywnę sięgającą aż 53,4 tys. euro! W Polsce zaś tylko tysiąc zł. – Raport inspekcji pracy jest dla nas bolesny, wiadomo, że z naruszaniem przepisów trzeba walczyć. Kierownicy sklepów to często prości ludzie, którzy dostali kawałek władzy oraz bat efektywności i w inny sposób niż chamskimi zagrywkami nie potrafią obniżyć kosztów. Ale my tak tego nie zostawimy, bo interes jest za poważny, w dodatku chce na tym ujechać populistyczna prawica, co może pogorszyć klimat inwestycyjny i pozycję Polski w Unii – mówi Maria A. Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji skupiającej największe sieci handlowe. I dlatego POHiD deklaruje chęć pełnej
Tagi:
Andrzej Dryszel