Postojowe, bezpłatne urlopy, ograniczanie produkcji, zwolnienia – to codzienność Stalowej Woli
Nikt się nie spodziewał, że kryzys tak szybko dotrze do Stalowej Woli. Pierwsze oznaki pojawiły się już w grudniu ub.r., zaraz potem załoga huty zaczęła pracować tylko cztery dni w tygodniu, zarabiając 20% mniej. Od tamtej pory bezrobocie rośnie w zastraszającym tempie, doszło do upadłości jednej ze spółek, zatrudniającej 1000 osób. – Firmy zaczynają przechodzić na postojowe, a to dopiero początek złego – przewiduje Henryk Szostak, przewodniczący „Solidarności” w państwowej Hucie Stalowa Wola.
– Mamy sygnały, że w kolejnych spółkach szykują się zwolnienia. Kulminacja naszych problemów wystąpi w drugim półroczu. To będzie tragedia.
Albo rozmowy, albo protesty
Huta Stalowa Wola stała się modelowym przykładem kryzysu przedstawianym przez media. Już w końcu ubiegłego roku hutnicy zaczęli się zastanawiać, jak reagować na postępujący kryzys. Powiadomili premiera, wicepremiera, ministra skarbu, że zmniejszają się zamówienia. Na dodatek pod koniec grudnia wzrosła drastycznie cena energii elektrycznej, co wywołało olbrzymi protest. Ludzie zdawali sobie sprawę, że ta sytuacja spowoduje albo ograniczenie produkcji, albo redukcję zatrudnienia. Albo wzrost cen, ale wtedy nie będzie chętnych na zakup ich produktów.
W styczniu pracownicy huty i spółek, które funkcjonują w ramach grupy kapitałowej, powołali Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny. Postanowili rozmawiać z wojewodą podkarpackim, który jest reprezentantem rządu w terenie. Nie mogli czekać w nieskończoność, dlatego na początku lutego zorganizowali akcję protestacyjną w Rzeszowie. Wzięło w niej udział ponad 3 tys. ludzi, dołączyli pracownicy z innych regionów. Przed urzędem wojewódzkim doszło do burzliwej manifestacji. Petycję otrzymali prezes Zakładu Energetycznego Rzeszów i wicewojewoda.
W ciągu kilku następnych dni spotkała się Wojewódzka Komisja Dialogu Społecznego. Stronie rządowej przekazano konkretne postulaty. W połowie lutego doszło do spotkania z premierem Donaldem Tuskiem. Podczas ponadgodzinnej rozmowy uzgodniono, że w trybie pilnym potrzebna jest pomoc dla zakładów. Biorąc pod uwagę gatunek spraw, premier wyznaczył pełnomocnika do rozwiązywania problemów Stalowej Woli. Obiecał też, że odwiedzi miasto i porozmawia z ludźmi bezpośrednio.
– Jesteśmy zaniepokojeni, że nie ma efektów naszych uzgodnień, chociaż minął już ponad miesiąc od spotkania z premierem – nie ukrywa Henryk Szostak. – Wprawdzie powstały trzy zespoły robocze, byłem w Sejmie, rozmawiałem z członkiem Zarządu Agencji Rozwoju Przemysłu, Andrzejem Szortyką, ale nie ma na razie żadnych decyzji. Jeśli nie będzie konkretnych rozstrzygnięć, zaczniemy protestować. Musimy tak zrobić, bo o naszym kryzysie powinno być głośno. Premier przecież obiecał, że szczególnie zajmie się Stalową Wolą.
Zamiast pracy – postojowe i urlopy
Zarząd huty, który swoje 20% zarobków przekazuje na fundusz zakładowy, wystąpił z propozycją wydłużenia ograniczeń pracy i płacy o kolejne sześć miesięcy, ale związkowcy zgodzili się tylko na trzy miesiące. Pojawiły się także propozycje ograniczenia funduszu socjalnego, ale załoga zdecydowanie zaprotestowała. Stanęła sprawa rozłożenia na raty wynagrodzeń zagwarantowanych w karcie hutnika, ale trwa jeszcze na ten temat dyskusja. Negocjacje nie są łatwe, bo odpowiedni zapis znajduje się w układzie zbiorowym pracy. Pracodawca musi wypłacić świadczenia, bo inaczej znalazłby się w sądzie.
Załoga robi wszystko, by przetrzymać najgorsze. – Czy uda się uratować zakład? – zastanawia się szef branżowych związków zawodowych Mariusz Kunysz. – Oczekujemy na wsparcie rządowe, bo nasz specyficzny region i monokultura przemysłowa powodują, że upadłość tak dużego zakładu byłaby dramatem dla miasta i regionu. Z niepokojem patrzymy w przyszłość i ciągle poszukujemy rozwiązań. Takiej sytuacji nie przeżywaliśmy nigdy, chociaż mieliśmy bardzo trudne momenty, uratowaliśmy firmę w latach 2002-2003. Już wychodziliśmy na prostą, Unia Europejska zatwierdziła nasz program i pozytywnie oceniła otrzymaną pomoc rządową, ale przyszedł kryzys światowy i jest problem. Musimy zrobić wszystko, by przetrwać ten okres, ocalić firmę, utrzymać zatrudnienie. Będzie trudno, przyjdą może kolejne wyrzeczenia, ale dopingujemy zarząd do poszukiwania rynków zbytu naszych wyrobów, maszyn budowlanych. Mamy kontrahentów, ale ci nie dysponują pieniędzmi. Liczymy na to, że pomału otworzy się rynek zewnętrzny. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że firma mogłaby upaść.
Do małego zainteresowania maszynami budowlanymi doszedł kryzys w przemyśle zbrojeniowym, a to druga gałąź produkcji huty. – Obecnie w zbrojeniówce mamy pogotowie strajkowe wspólnie z innymi zakładami, bo wystąpiły mocne cięcia – przypomina przewodniczący Henryk Szostak. – To ponad 2 mld zł w tym roku, a jeszcze nie zapłacono firmom 1,8 mld za rok ubiegły, co w sumie daje prawie 4 mld zł z budżetu państwa. Brakuje pieniędzy, żeby chociaż na minimalnym poziomie utrzymać się na powierzchni. Oceniliśmy, że trzeba 1,5 mld zł dodatkowych pieniędzy, żeby zakłady pracy, w tym Huta Stalowa Wola, nie poupadały.
Pojawiają się sygnały, że do zwolnień dojdzie w kolejnych spółkach, które działają wokół Huty Stalowa Wola i w większości są w rękach prywatnych. Huta Stali Jakościowej, zatrudniająca ok. 1,2 tys. osób, proponuje pracownikom dwa dni postojowego, trzy dni bezpłatnego urlopu i trzy zwykłego, bo o 50% spadła produkcja. Spółka Kuźnia Matrycowa, gdzie pracuje ok. 800 osób, też wprowadza ograniczenia w pracy. Zrobiła to już spółka Ciągarnia i spółka Elektronika i Automatyka.
Po upadłości Zakładu Zespołów Mechanicznych syndyk zwolnił 1000 osób, którym do końca marca kończy się wypowiedzenie. Być może zatrudnienie otrzyma 300 osób, reszta pójdzie na zasiłek. Odprawy wystarczą do połowy roku, ofert pracy nie ma, bezrobotnych przybywa, bo odchodzą ci, którzy mieli zatrudnienie na czas określony. – Myśmy takich pracowników mieli 440 – wylicza Henryk Szostak. – W tej chwili zostało ok. 100. Nie było zwolnień, ale wszyscy odeszli. Teraz załoga liczy 2480 osób, a mieliśmy 2780. Tak robią wszyscy dookoła. Ludzie odchodzą w milczeniu i nie można się nawet o nich upomnieć.
Związkowcy twierdzą, że rząd powinien pomagać zakładom, które ograniczają czas pracy i utrzymują zatrudnienie. Być może mógłby zaproponować, by nie płaciły na bieżąco wszystkich podatków i regulowały je dopiero wtedy, gdy ich sytuacja się poprawi. Pracownicy powinni mieć refinansowane minimalne płace z funduszu pracy, pozostałe kwoty powinien rekompensować zakład pracy. Chodzi o to, by zatrzymać ubożenie społeczeństwa. Czas, gdy załoga ma postojowe, można wykorzystać na szkolenia z funduszy unijnych, podnoszenie kwalifikacji pracowników jeszcze aktywnych zawodowo.
Natomiast bezrobotnych trzeba wziąć pod szczególną opiekę. Nie mogą w takiej sytuacji wzrastać czynsze, koszty wywózki śmieci i inne opłaty. Człowiek niedostający pensji przestaje płacić. Nasyłają na niego komornika, który zgodnie z przepisami zabiera wszystko, i człowiek wpada w niebyt społeczny, jest na marginesie. Nie może tak być. Tu też muszą być rozwiązania, które pozwolą na normalne funkcjonowanie. Jeśli ktoś wpadł w kłopoty finansowe, bo wziął kredyt i stracił pracę, to powinien podpisać umowę, by nie spłacać kredytu, tylko odłożyć na dwa, trzy lata. Gdy znajdzie pracę, będzie aktywny zawodowo, wtedy ureguluje należności. Nie chodzi o to, by ktoś za darmo coś otrzymał. A rząd powinien się zastanowić, jak rekompensować bankowi utracone zyski. Państwo musi bronić najsłabszych.
– Dziwię się, że wpływy do budżetu są mniejsze, a nie mówi się o mniejszych wydatkach na wypłaty w budżetówce – mówi Henryk Szostak. – Niektórzy zarabiają przecież po 7, 8, 9 tys. zł, dlaczego im nie można zmniejszyć zarobków o 20% jak hutnikom?
W oczekiwaniu na giganta
Pełnomocnik Zarządu Huty Stalowa Wola SA, Bartosz Kopyto, wyjaśnia, że klientom huty bardzo trudno pozyskać kredyty na realizację inwestycji. Nie kupują więc zamówionych wcześniej maszyn. – Druga rzecz to organizacja pracy – nie ukrywa. – Nie mamy innego wyjścia, jak prosić pracowników o wyrozumiałość i akceptację dalszej pracy na cztery piąte etatu i ograniczenia płacy. To ich zrozumienie sytuacji jest budujące. Tym bardziej że nie wiemy, jak długo potrwa kryzys. Gdy tylko pojawią się sygnały ożywienia, natychmiast ruszymy z produkcją na pełnych obrotach. Jest jeszcze obszar spraw społecznych i tu sytuacja wygląda podobnie. Zmniejszenie zarobków wpływa na budżety domowe i na ograniczenie popytu w mieście.
Zarząd uważa, że zrobił wszystko, by kryzys „ujarzmić”. I by nie mówić o dramacie firmy ani miasta. Mamy do czynienia z bardzo racjonalnym zachowaniem wszystkich stron: pracowników, kadry zarządzającej, władz miejskich, władz wszystkich szczebli. Wszyscy liczą też na działania ze strony władz państwa, na zlikwidowanie chociażby różnych barier biurokratycznych. Tym bardziej że rozpoczął działalność pełnomocnik premiera.
Co spowodowało obecną sytuację? – Trzeba mieć świadomość złożoności struktury organizacyjnej dawnej Huty Stalowa Wola, zatrudniającej dzisiaj 2,5 tys. osób i mającej udziały w kolejnych spółkach, które są niezależnymi podmiotami gospodarczymi – odpowiada Bartosz Kopyto. – Nie mam żadnej podstawy, by wypowiadać się o ich sytuacji, bo pracują tam niezależne zarządy, w jednej jest pani syndyk. Mogę mówić tylko o hucie, która produkuje maszyny budowlane, od projektowania przez budowę, sprzedaż i serwis, oraz sprzęt wojskowy.
– Jak długo potrwa ta sytuacja? – zastanawia się Bartosz Kopyto. – Proszę znaleźć mądrego, który przewidzi koniec kryzysu! Nasze maszyny budowlane pracują w blisko 100 krajach świata, a sprzęt wojskowy jest bardzo wysoko ceniony przez armię. Ten dorobek i zaufanie klientów pozwolą nam przetrwać. Tym bardziej że wszystkie dostawy realizujemy terminowo i świadczymy usługi serwisowe na wysokim poziomie. Przygotowujemy też firmę do prywatyzacji naszego biznesu maszyn budowlanych. Chcielibyśmy, by do niej doszło jeszcze w tym roku.
Najlepiej by było, gdyby część huty produkującą maszyny budowlane kupił inwestor branżowy. To pozwoliłoby sięgnąć po nowe rynki zbytu. W dalszej perspektywie oznaczałoby to też wzrost poziomu zatrudnienia w mieście, i to w zawodach, które w Stalowej Woli osiągnęły poziom mistrzowski. Część pieniędzy pochodzących ze sprzedaży segmentu maszyn budowlanych można by zainwestować w produkcję zbrojeniową, która pozostałaby w rękach państwa.
A co z nazwą HSW, która jest już znaną marką? – Gdyby część zbrojeniowa została w rękach państwa, wrócilibyśmy do idei Centralnego Okręgu Przemysłowego, historia zatoczyłaby koło – wyjaśnia Bartosz Kopyto. – Powstałby zakład, który wyposażyłby polską armię w nowoczesny sprzęt. Tam zostałaby nazwa i marka HSW.
____________________________
Przybędzie bezrobotnych
W Hucie Stalowa Wola i spółkach z nią związanych pracuje ok. 7 tys. osób, co dziesiąty mieszkaniec miasta. Stopa bezrobocia wynosi 10%. Lada dzień liczba bezrobotnych znacznie wzrośnie, gdyż z końcem marca kończą się wypowiedzenia 1000 osób zwolnionych z jednej z upadłych spółek.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy