Każdy szanujący się przedsiębiorca ma swojego generała służb specjalnych To jak zamach stanu! To zamach na państwo! – pompatycznie woła premier Tusk pytany o aferę taśmową. Na co opozycja szyderczo odpowiada: Trzech kelnerów obalało rząd? No to jaki rząd, taki zamach! I premier, i opozycja delikatnie mijają się z rzeczywistością. Przesadą jest nazywanie afery taśmowej zamachem na państwo – to najwyżej uderzenie w grupę obecnie rządzącą Polską. Tusk niepotrzebnie sobie schlebia. Pochopne jest też sprowadzanie afery do spisku trzech kelnerów (i handlarza węglem). Masowe podsłuchiwanie VIP-ów wymagało organizacji, logistyki, umiejętności zdobywania informacji. To nie takie proste. Podsłuchać na zasadzie: podłożę pluskwę i zobaczę, co z tego będzie – można raz. Ale jeżeli robi się to przez kilkanaście miesięcy, w lokalach, które regularnie sprawdza BOR, potrzebne są umiejętności wyższej rangi. Zawsze pojawia się też pytanie o ciąg dalszy. To znaczy – w jakim celu mamy podsłuchiwać daną osobę. Dla pieniędzy? Ale jak to sprzedać? Przecież nie przez ogłoszenie w internecie. Upublicznienie jakiegoś nagrania także nie jest sprawą prostą. Wymaga rozeznania w świecie mediów, komu materiał dać – żeby dochował tajemnicy, żeby atrakcyjnie go opracował, żeby mu to wydrukowali i żeby inni zwrócili na to uwagę… „Wyhodowanie” takiego dziennikarza również jest skomplikowaną pracą. Dlatego taki proceder wymaga wyższej organizacji – musi być pomysłodawca, musi być osoba, która nagrywanie finansuje, i ktoś, kto nad taką robotą w sposób fachowy czuwa. Bo trzeba wiedzieć, kiedy przyjdzie VIP, kiedy lokal będzie sprawdzany itd. Musi zatem być mózg i muszą być wykonawcy. Były wysoki rangą oficer służb specjalnych tak patrzy na to wszystko: – Fakt, że ważne osoby w państwie były przez wiele miesięcy podsłuchiwane, bardzo źle świadczy o naszych służbach. To przecież rzecz oczywista, że jeśli jest lokal regularnie odwiedzany przez VIP-ów i są tam omawiane ważne sprawy, musi on być zabezpieczony. Nastąpiło tu wielkie niedopatrzenie. Nasz rozmówca wyjaśnia, że taki lokal powinien być wolny od podsłuchu, ale i personel restauracji musi być sprawdzony, pewny. I kontrolowany. A tego w tym przypadku nie było. – Nie przypuszczam, by za sprawą podsłuchów kryły się obce służby, np. rosyjskie. Jeżeliby tak było – to, po pierwsze, cała operacja byłaby lepiej zorganizowana. A po drugie, te taśmy nie ujrzałyby światła dziennego – dodaje. Kto w takim razie? Biznes Trop prowadzi do biznesu. Łukasz N., menedżer restauracji Sowa i przyjaciele, który podobno przyznał się do zakładania podsłuchu, był na ty z całą rzeszą polityków i biznesmenów. Organizował nie tylko spotkania w VIP-roomie, ale także imprezy większe, na kilkadziesiąt osób, na których bywali reprezentanci biznesu i polityki. Można założyć, że na takich spotkaniach omawiano sprawy, którymi żywotnie zainteresowani byli biznesowi gracze. Oni i ich ludzie. A to rodzi pokusę nagrania. Pytanie tylko, czy menedżer restauracji wpadł na to sam, czy ktoś zaproponował mu ten biznes. Ktoś, kto swoją osobą gwarantował mu bezpieczeństwo. W polskim biznesie podsłuchiwanie jest jak chleb powszedni. Przykładów nie brakuje. Swego czasu głośno było o podsłuchu znalezionym w gabinecie ówczesnego szefa KGHM Stanisława Speczika. Pluskwa została ukryta w zwykłym przedłużaczu, który ktoś przyniósł. Była nadajnikiem, gdzieś w pobliżu musiał zatem działać odbiornik. Nie wykryto go jednak. Z oględzin znalezionego sprzętu wnioskowano tylko, że nie jest on własnością naszych służb, że to sprzęt średniej klasy. Kilka lat temu sensacją były w Polsce tzw. taśmy Gudzowatego. Właściciel Bartimpeksu Aleksander Gudzowaty zapraszał ważne osoby do swojej firmy na kolację i tam, przy trunkach i frykasach, wyciągał na pogawędki. Jedna z nich, z udziałem Józefa Oleksego, stała się medialną sensacją. Rozmowy nagrywała ochrona Gudzowatego, odpowiadał za to jej szef, Marcin Kossek, były oficer GROM. Biznesmen miał obsesję na punkcie bezpieczeństwa, był przekonany, że na życie jego i jego najbliższych nastają nieznani sprawcy, nie żałował więc pieniędzy na ochronę. Twierdził też, że gospodarką sterują ludzie służb, że nie ma tu przypadkowych działań. Skąd brały się te obawy i przypuszczenia? Czy był to efekt wiedzy, którą zdobył, czy też sączonych mu do ucha informacji ludzi ze służb? Tego już nigdy się nie dowiemy. Ludzi wywodzących się ze służb specjalnych widzimy też wokół
Tagi:
Robert Walenciak