Z Dywit na Marsa

Z Dywit na Marsa

  15-letni Maciek jako jedyny Europejczyk zakwalifikował się do finału światowego konkursu o wyprawie w kosmos Maciej przeszedł na świat duży, ważył ponad cztery kilogramy i był niezwykle poważny. Nie krzyczał, nie grymasił, tylko ze skupieniem wodził oczami za przedmiotem. – Urodziłam poważnego faceta – opowiada z uśmiechem matka chłopca, Dorota Hermanowicz, z zawodu psycholog. Kiedy chłopczyk miał półtora roku, mówił już pełnymi zdaniami i rozpoznawał litery. W wieku lat trzech czytał teksty, liczył i uwielbiał malować. Przeglądamy rysunki czteroletniego Macieja. Wszystkie kolorowe, pogodne, starannie dopracowane. Są na nich: dom, rzeka, drzewa, łąka cała w kwiatach i puchate obłoki. Te prace są zwierciadłem, w którym odbija się beztroskie, pogodne dzieciństwo. Maćka bowiem nie próbowano przedwcześnie uczynić dorosłym, nie pchano do renomowanych szkół, nie zmuszano do indywidualnego toku nauczania, nie prezentowano z szumem w mediach. Funkcjonował zwyczajnie jak inne dzieciaki: wysiadywał na podwórku, grał w piłkę z rówieśnikami, jeździł rowerem, tylko pytał i rozumiał jakby więcej. Gdy rodzicom zaczęło brakować wiedzy, by udzielić mu poprawnych odpowiedzi, nie wpadali w popłoch w obawie przed utratą autorytetu, po prostu przyznawali się do tego. – Pewnego razu dzwoniłam aż na toruńską uczelnię, bo syn chciał się dowiedzieć o czymś, co spadło z kosmosu – wspomina Dorota. Chłopiec właściwie sam steruje swoim rozwojem. Czyta poważne encyklopedie i książki z zakresu nauk ścisłych, ale sięga też po przygody Kaczora Donalda. Na swoim komputerze wykonuje najbardziej skomplikowane zadania, a jednocześnie bawi się w poetę z głową w chmurach. Popołudniami dla odprężenia pobrzdąka na pianinie, potem leci na kółko teatralne, a z kółka wpada do kościoła, gdzie jest ministrantem. Jeszcze do niedawna nosił w kieszeni pistolecik na wodę i czasami strzelał z niego kolegom prosto w nos. Przyjaciół ma różnorodnych, młodszych i starszych, niektórzy są już maturzystami. Najbardziej trzyma się z chłopakiem z sąsiedztwa, też Maćkiem. Maciek jest utalentowany muzycznie, zakwalifikował się do konkursu szopenowskiego i żyje rozerwany między dwoma światami – sztuką i szarą codziennością. – Właśnie o to mi chodzi, by syn, odkrywając wielorakie dyscypliny, budował w sobie fundament, wewnętrzną opokę, będącą dla niego źródłem siły w życiu. Z rozwojem intelektualnym musi iść w parze rozwój emocjonalny. Gdy ta krucha równowaga zostaje zachwiana, dziecko staje się kalekie, jest jakimś chorym, nieszczęśliwym geniuszem – tłumaczy Dorota. Chociaż otrzymała propozycję, by umieścić syna w liceum uniwersyteckim w Toruniu, nie zamierza z niej skorzystać. Chłopiec jest stąd, z Warmii, i będzie się kształcił w swoim środowisku, w jednej z olsztyńskich szkół. Maciek jest w porząsiu Gimnazjum w Dywitach mieści się w tym samym budynku, co podstawówka. Nie oddzielono obydwu placówek, bo zabrakło funduszy. Jedynie inny kolor lamperii i żółty, szkolny autobusik, wiecznie przeładowany, świadczą o nowym. Klasa Maćka Hermanowicza jest niepokorna, ale najlepsza w szkole. Moja wizyta wcale ich nie dziwi. – Prawie co tydzień ktoś tu do nas zagląda. Nawet dzisiaj rano byli jacyś goście, co pstrykali nam fotki, jak zwierzakom w zoo – śmieją się. – Bo my jesteśmy króliczki doświadczalne, na których testuje się nową reformę – wtrącają dziewczyny. Na temat reformy mogą udzielać obszernych wywiadów. Zgodnych w krytycznym tonie: nauki miało być mniej, tymczasem ciągle siedzą w książkach. Na dodatek programy nie są zgrane i z niektórych przedmiotów powtarzają to samo, co w podstawówce. Podręczniki drogie i niby zreformowane, w rzeczywistości niewiele różnią się od starych, np. z biologii autor ten sam, tekst ten sam, jedynie obrazki inne. A na koniec czeka ich test, który zdecyduje o wszystkim. – Czuję, że dałbym sobie radę w liceum, ale przez ten test pewnie trafię do łopaty – wzdycha zmartwiony Piotrek. – Bo z testem tylko takie zdolniachy jak Maciek sobie poradzą. Maciek jest gospodarzem klasy II C i najlepszym uczniem w tym zespole ze średnią ocen 5,83; zaraz po nim Emilka, potem Grzesiek, wszyscy ze średnią ponad 5. – Gospodarzem sama go pani zrobiła – wykrzykuje Krzysiu w przypływie szczerości. – Oj, Krzysiu, Krzysiu, nigdy nie umiesz w porę ugryźć się w język, przecież były wybory, razem wszyscy zdecydowaliśmy – kręci głową wychowawczyni. – Dobra tam,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 23/2001

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman