Z polskich dzieci produkowano Niemców

Z polskich dzieci produkowano Niemców

Żołnierze Wehrmachtu dostali rozkaz, by zwracać uwagę na dzieci blondwłose i niebieskookie Dr Joanna Lubecka – historyczka, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej W którym momencie Lebensborn z instytucji charytatywno-opiekuńczej przeistacza się w organizację dokonującą zbrodni ludobójstwa, za jaką uznano rabunek dzieci? – Wraz z zajęciem terenów na Wschodzie. Czyniono to wielotorowo. Po pierwsze, działo się to w sposób najprostszy z możliwych. Żołnierze Wehrmachtu otrzymywali rozkazy i zalecenia, by zwracać uwagę na dzieci o nordyckim wyglądzie: blondwłose i niebieskookie. Dotyczyło to zwłaszcza niemieckich oficerów, którzy o takich dzieciach mieli obowiązek meldować albo do lokalnego oddziału Lebensbornu, albo funkcjonariuszom Urzędu Rasy i Osadnictwa. Wówczas wdrażano odpowiednie procedury. Drugą ścieżką były domy dziecka. Dla Niemców to była najbardziej komfortowa sytuacja. Z czasem pojawiły się rozkazy, że corocznie – jak to mówili Niemcy – mają być „przesiewy” w domach dziecka. W placówkach pojawiała się komisja, która badała dzieci pod kątem rasowym, a później sprawa szła już zgodnie z procedurami. Trzecią ścieżką były Sonderaktionen, jak np. Zamojszczyzna czy czeskie Lidice. Warto zaznaczyć, że akcje wysiedleńcze na Zamojszczyźnie robiono błyskawicznie, w wielkim pośpiechu. Mimo to, choć wojsko protestowało, znaleziono czas na zebranie polskich dzieci w jednym miejscu, zbadanie ich pod kątem rasowym, selekcję i skierowanie ich do zniemczenia. Zwracano głównie uwagę na dzieci do 10. roku życia. To były trzy podstawowe ścieżki „naboru”. Jak wyglądała „wzorcowa ścieżka zrabowanego dziecka”? – Procedury były dość jasne i ostre, a Niemcy mocno się ich trzymali. Himmler kładł ogromny nacisk na kwestie rasowe, rzadko wchodziło w grę oszukanie czy naciąganie, to musiało być dziecko naprawdę czyste rasowo według nazistów. „Ścieżki” wyglądały podobnie, chociaż borykano się z problemami kadrowymi. Brakowało bowiem ekspertów do spraw rasowych. Ich nie tylko było mało, ale też nie palili się zamieniać uniwersyteckich gabinetów i pracowni w Rzeszy na tereny zaplecza frontu wschodniego. Z czasem do ekip „eksperckich” brano nawet studentów medycyny i to oni zajmowali się selekcjami. O losach zrabowanego dziecka decydował jego wiek. Dla Niemców najlepsze były niemowlęta i najmłodsze dzieci, które nie mówiły albo mówiły po polsku bardzo mało. Najpierw przeprowadzano wstępną selekcję. W Polsce zrabowane dzieci najczęściej trafiały do ośrodków Lebensbornu, których było sześć, z centralnym w Łodzi, albo trafiały do – nazwijmy to – „domów dziecka”, choć nie były to domy dziecka w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Pierwsza selekcja polegała na badaniu cech fizycznych. Przede wszystkim mierzono czaszkę czy długość nosa. Po przejściu fizycznej selekcji dzieci obserwowano pod względem charakterologicznym. W tym drugim etapie często odpadały te, które uważano za zbyt nadpobudliwe, np. płaczące niemowlęta. Odpadały też dzieci niegrzeczne, buntujące się. Ostatni etap selekcji to badania przeprowadzane przez „ekspertów” Lebensbornu albo Urzędu Rasy i Osadnictwa – z reguły lekarzy. Dalej również to wiek dziecka determinował jego „ścieżkę”. Młodsze były zwykle adoptowane przez rodzinę niemiecką, która czekała na dzieci. Starsze dzieci rzadko trafiały do adopcji, częściej do specjalnych szkół z internatami. Z nich – przepraszam za słowo – produkowano Niemców. Stamtąd często trafiały do Hitlerjugend albo Wehrmachtu. A co się działo z dziećmi, które nie „nadawały się na Niemca”? – Ich los był różny. W pierwszym okresie wojny często zdarzało się, że dzieci z Polski odsyłano do domów. Jednak szybko okazało się, że to zbyt kosztowna i pracochłonna operacja. Dodatkowo Niemcy próbowali zacierać ślady po zrabowanych dzieciach, bo przecież często były one odbierane rodzicom czy opiekunom w sposób bardzo brutalny i gwałtowny. Właśnie z tych powodów rezygnowano z odsyłania dzieci do rodzinnych domów. Zwłaszcza że sytuacja na frontach była dynamiczna i dla Niemców inne sprawy stawały się ważniejsze. Te dzieci można podzielić na trzy kategorie. Dzieci, które przeszły selekcję i cały proces zniemczenia, trafiały do rodzin niemieckich. Tam również bywało różnie. Najgorzej miały starsze dzieci, które pamiętały polskich rodziców. Jednocześnie zrabowane dzieci, mimo całego dramatyzmu ich sytuacji, trafiały do naprawdę dobrych ludzi, gdzie nieraz miały świetne warunki w niemieckich rodzinach. Niektórzy Niemcy bardzo pragnęli mieć dzieci i adoptowane polskie kochali jak własne.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 25/2020

Kategorie: Historia