Za dużo

Tak ze 30 lat temu amerykański uczony Dereck de Solla Price, przepowiadając lawinowy rozwój informacji, zapowiadał powstanie streszczeń drugiego, a nawet trzeciego stopnia, kiedy to streszcza się streszczenia samych streszczeń. To się już mniej więcej sprawdziło, lecz sytuacja nie jest bynajmniej klarowna. Może wyglądać szczególnie dziko dla ludzi, którzy kilkadziesiąt lat swojego życia spędzili w systemie permanentnych niedoborów wszystkiego. Być może, dzisiejsze nastolatki uważają sytuację za zupełnie normalną, nie wiem tego. Ja sam po prostu nieustannie się zadziwiam. Nie chodzi wyłącznie o informację, ale od niej zacznijmy. Nie chcę mówić o informacji politycznej, bo choć niezmiernie ważna, jest raczej indoktrynacją. Tyle że zupełnie obłąkańczą, bo zalecającą wprost odwrotne stanowiska i poglądy. Ja zawsze byłem relatywistą i nie bardzo wierzyłem w coś, co się nazywa prawdą ostateczną. Ale przysłuchiwanie się obradom Sejmu pozbawiło mnie do szczętu jakichkolwiek złudzeń. Wszyscy mówcy zdają się mieć rację i rzeczywiście dysponują jakimiś argumentami serio. Rzadko się słyszy ewidentne bzdury, choć i to oczywiście się zdarza. Tyle że najsłuszniejsze nawet argumenty nigdy nie przekonują przeciwników. I wychodzi z tego w sumie zwyczajny bełkot. Za dużo jest pism i książek. Gdybym chciał śledzić całą prasę, bodaj pobieżnie, to po prostu na nic innego nie miałbym już czasu. Szczególnie smętnie wygląda czytanie politycznych przeciwników, a przecież i oni mają swoje racje, które warto by poznać. Ale szczególnie bolesna jest sprawa książek. Przez kilkadziesiąt lat byłem krytykiem literackim i nie wypada mi powiedzieć, że mnie to już dzisiaj nic nie obchodzi. Bo i owszem, trochę obchodzi. Rocznie otrzymuję około tysiąca różnych prac literackich, wydrukowanych i w maszynopisach. Niektóre są długie, wymagają paru dni czytania. Jestem wobec tego kompletnie bezradny, mogę co najwyżej przejrzeć jedną dziesiątą. Ponieważ jednak problematyka, która mnie interesuje, jest bardzo różna, gros czasu spędzam na czytaniu bardzo uczonych i bardzo na ogół grubych książek. Które na dodatek pojawiają się całymi seriami. Jednak i tak wszystkich nie przeczytam, a nawet drobnej ich części… Za dużo jest także towarów do wyboru. Miałem kiedyś zamiar spróbowania wszystkiego, nie mówiąc o poznaniu każdej ważniej sprawy. Przeszło mi to definitywnie w czasie naszej transformacji ustrojowej, kiedy musiałem zrozumieć, że już na zawsze będę niedoukiem. I to właściwie w każdej dziedzinie. Jest to właściwie logiczne, skoro w najdrobniejszej czynności kryją się tajemnice mogące zapełnić całe życie. Posługiwałem się przy tym przykładem spaceru po ogródku, podczas którego mnożna zobaczyć więcej niż podczas lotu dookoła świata. Przypomnijmy bodaj jabłko Newtona. Ale – uwaga – Newton, o czym na ogół mało się wie, był zdeklarowanym hermetykiem i wyznawcą „paranauki”, wiedział, jak patrzeć. I mnie, i nam wszystkim ułożyło się na odwrót – żyjemy w zawrotnie wielkiej skali, jesteśmy przytłoczeni lawiną informacji, wrażeń, wszelkich możliwych doznań i zapowiedzi. Oczywiście, walczymy, każdy ma swój własny sposób, lecz jest to walka z lawiną. Wiadomo, że wygrać jej nie można. Więc co właściwie robić? Chińczycy w sytuacjach, które nas przerastają, radzą „wu – wei”, to znaczy, nie rób nic. Poczekaj. Co ma się zwalić, to i tak się zwali, co ma urosnąć, i tak urośnie. Być może, jest to postawa fatalistyczna, ale nie kłóćmy się o słowa. Kiedy byłem nieco młodszy, w sytuacjach kryzysowych albo kiedy zupełnie już nie widziałem, co robić, bo wszystkiego było za dużo, rzucałem wszystko i szedłem na wódkę. Niech się wali, niech wszystko diabli sobie wezmą, ja się wyłączam. I jakoś nigdy nic przerażającego się nie stało. Dzisiaj świat stał się niebywale ciekawy, może i szkoda każdej minuty, ale skoro i tak nic na to nie możemy poradzić, moja rada nie wydaje się taka najgłupsza. Cóż z tego, skoro i tak nie mogę pić ani za wiele, ani za często. No to przynajmniej czytam sobie fantasy i staram się zapomnieć o całym bożym świecie. Trzeba się jakoś nauczyć żyć w tym świecie, gdzie wszystkiego jest za dużo i będzie jeszcze więcej. Proponuję zacząć od wyrzucenia tego felietonu, bo przecież i felietonów jest także za dużo… Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2003, 2003

Kategorie: Felietony