Jakie są powiązania lidera Samoobrony z byłymi generałami? Zaraz po niesławnym sejmowym wystąpieniu szefa Samoobrony spekulowano, że to, co przeczytał, napisał mu (lub może tylko naszkicował) pozostający w stanie nienawiści do Leszka Millera były redaktor naczelny „Trybuny”. Domysł uprawdopodobniło użyte pod adresem posłów lewicy powiedzonko redaktora: „Macie puszki blaszane zamiast serc”. Drugim podejrzanym, niejako samonarzucającym się, był Philip Marlowe polskiego parlamentaryzmu – Krzysztof Rutkowski. Jednak pierwszy poważny trop – Instytut Schillera – wskazał minister spraw wewnętrznych i administracji, Krzysztof Janik. Jego domysł podtrzymał były szef kontrwywiadu UOP, Konstanty Miodowicz („Salon polityczny” Trójki, 5 grudnia br.). Miodowicz ujawnił nawet, że swego czasu UOP występował o delegalizację Samoobrony za jej kontakty z organizacjami zagrażającymi porządkowi konstytucyjnemu. Finansowany przez amerykańskiego milionera i prawicowego ekstremistę (określenie Miodowicza) Instytut Schillera znany jest ze sprzeciwu wobec poszerzania Unii Europejskiej. W zakamarkach tego myślenia błąka się być może cień Rosji, która gnana imperialnymi tęsknotami stara się ten proces opóźnić. Poza wszelką dyskusją jest, że z Instytutem Schillera Lepper kontakty miał i być może utrzymuje je nadal. Zielono nam Tymczasem źródeł ostatniego wybryku Leppera niekoniecznie należy szukać tak daleko. Kluczowa dla rozwikłania tej tajemnicy może być odpowiedź na pytanie, dlaczego Cimoszewicz i Szmajdziński. Być może rozwiązanie zagadki tkwi w przeszłości, kiedy dzisiejsi stronnicy Leppera – generałowie Tadeusz Wilecki i Konstanty Malejczyk – byli u szczytu władzy. I właśnie nie kto inny jak premier Cimoszewicz pierwszego odwoływał z funkcji szefa Sztabu Generalnego, a drugiego z funkcji szefa Wojskowych Służb Informacyjnych. Szmajdziński zaś, jako przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej, wbrew tym generałom jednoznacznie opowiadał się za cywilną kontrolą nad armią. Kto pamięta, ten wie, że walka o to szła wówczas na noże, a Wilecki z Malejczykiem należeli do najważniejszych kucharzy przygotowujących słynny „obiad drawski”. Byli w tę aferę zanurzeni po epolety. Byli najbliższymi stronnikami Wałęsy prącego do pełni władzy w Polsce. Jeden z najważniejszych celów na tej drodze stanowiło wyjęcie spod władzy i kontroli Ministra Obrony Narodowej – wówczas Piotra Kołodziejczyka – Wojskowych Służb Informacyjnych i porządkowanie ich szefowi Sztabu Generalnego. Wałęsa temu sprzyjał, gdyż kochał tajne służby i bezgranicznie im wierzył. One zaś zwietrzyły, że przy nim mogą odgrywać w państwie rzeczywiście wielką rolę, kochały go więc jeszcze silniej. Choć to już odległa przeszłość, rezerwista Wilecki – jak słyszę – ciągle nie umie pogodzić się z myślą, że wojsko zostało mu odebrane i poddane cywilnej kontroli. Rok temu stanął nawet do wyborów prezydenckich. Odwoływał się do tego samego elektoratu, który dziś wyniósł do Sejmu Leppera: straszył poddaństwem wobec Europy, Polską zdegradowaną militarnie, wydaną na łup, Polakami-parobkami we własnym kraju, a siebie kreował na męża, któremu nie zabraknie odwagi podejmowania najtrudniejszych, a jak trzeba będzie również brutalnych decyzji. Przegrał w sposób kompromitujący, ale bynajmniej nie zrezygnował z mocarstwowych planów. Dlatego fakt, iż to właśnie Malejczyk kręci się dziś koło Samoobrony i Leppera, każe wyostrzyć wzrok i słuch. Żeby więc nie zapomnieć, do czego niektórzy wojskowi są zdolni, gdy tylko wyczują sprzyjający wiatr, warto pamiętać o „drawskim obiedzie”. Wszak był to najgroźniejszy w ciągu minionych dwunastu lat wymierzony w demokratyczne państwo spisek oficerów. Czkawka po obiedzie Jesienią 1994 r., a więc na rok przed wyborami prezydenckimi, Lech Wałęsa wespół z najbliższymi współpracownikami zaczęli grzebać koło ustroju państwa, nie kryjąc się wcale z chęcią przerobienia go na prezydencki. Z poświęceniem pomagali mu w tym dziele starzy oficerowie dawnej Służby Bezpieczeństwa oraz zaadaptowani do nowych czasów generałowie silnie zakorzenieni w nie do końca przecież odrzuconych strukturach Ludowego Wojska Polskiego. Ten militarno-policyjny dwór kokietował Wałęsę bezwstydnie, wmawiając mu, że jest mężem opatrznościowym Polski, czyli neoPiłsudskim ni mniej, ni więcej… Resorty prezydenckie muszą być prezydenckie, mówiono na dworze Wałęsy. Proponowano nawet ustrój, w którym głowie państwa oprócz MSW, MON i MSZ podlegałoby również Ministerstwo Sprawiedliwości. Rząd odpowiadałby jedynie za finanse, gospodarkę, opiekę socjalną i byłby całkowicie na pasku prezydenta. Pierwszym krokiem
Tagi:
Marcin Pietrzak