Gdyby nawet sprawa anińska nie została wyjaśniona, wyrok dożywocia i tak wisi nad głową przynajmniej jednego z oskarżonych Już w 1994 r. śledczy trafili na czterech włamywaczy z Mińska Mazowieckiego: Krzysztofa R. „Faszystę”, Henryka S. „Sztywnego”, Jana K. „Krzaczka” i Wacława K. „Niuńka”. Mieli oni sporą kartotekę karną. Żaden nie przyznał się do zamordowania Jaroszewiczów, ale wsypała ich Jadwiga J., konkubina „Faszysty”. Powiedziała, że podsłuchała rozmowę kochanka z kumplami, gdy umawiali się „na robotę w Aninie”. Dwóch podejrzanych – Krzysztofa R. i Jana K. – rozpoznała przez lustro fenickie Barbara S., na której dom w Aninie wcześniej napadli jacyś bandyci. Skrępowaną sznurami zamknęli w łazience i ograbili mieszkanie. Podczas rewizji w mieszkaniu „Krzaczka” znaleziono fiński nóż o unikatowej rękojeści. Andrzej Jaroszewicz twierdził, że należał do jego ojca. Był tego pewien, dałby sobie głowę uciąć. Te dwa kluczowe dla śledczych dowody wystarczyły, aby w kwietniu 1994 r. aresztować recydywistów z Mińska („Faszysta” w tym czasie już siedział, oskarżony o zabicie nożem starszego mężczyzny) pod zarzutem zabójstwa byłego premiera. Podczas przewodu sądowego mocne w przekonaniu prokuratury poszlaki rozsypały się w pył. Konkubina „Faszysty” odmówiła zeznań przed sądem, a dziennikarzom po wyjściu z sali rozpraw powiedziała, że jej zeznania ze śledztwa zostały zmanipulowane. Barbara S., która miała w śledztwie rozpoznać „Faszystę” i „Krzaczka”, powiedziała na procesie, że rysopisy sprawców znała z mediów. Z kolei Andrzeja Jaroszewicza ogarnęły wątpliwości na widok noża znalezionego w domu oskarżonego. Już nie był tak pewny jak w czasie dochodzenia, że jest to finka jego ojca. Poinformował sąd, że zabytkowy kozik Piotr Jaroszewicz otrzymał od prezydenta Finlandii, ale nie był to jedyny egzemplarz na terenie Polski. Skądinąd miał informację, że do naszego kraju trafiło 16 takich noży. Oskarżony zareagował na to zeznanie oświadczeniem, że nie pamięta, czy kupił finkę na bazarze, czy też ukradł podczas włamania do pewnego mieszkania na warszawskiej Saskiej Kępie. W 2000 r., po sześciu latach poszlakowego procesu, czwórka oskarżonych o zabójstwo Jaroszewiczów została z braku dowodów prawomocnie uniewinniona. Włamywacze mieli prawo domagać się odszkodowania za niesłuszne aresztowanie i dostali po 40-50 tys. zł. Dziennikarskie śledztwa Zawiedzeni finałem procesu w sprawie zabójstwa Alicji i Piotra Jaroszewiczów dziennikarze nie odpuścili tematu. Kilka redakcji prowadziło śledztwo na własną rękę. „Super Express”, a następnie tygodnik „Wprost” ogłosiły nowy trop. Bardzo sensacyjny. Były premier został zamordowany, bo w 1945 r. zdobył hitlerowskie dokumenty kompromitujące znane osobistości, nie tylko polskie. Zabójcy torturowali go, gdyż chcieli odzyskać dla swoich mocodawców tajne teczki. Prawdopodobnie musiał coś podpisać, dlatego po przywiązaniu go do fotela zostawiono mu wolną prawą rękę. Reporterski trop wiódł do Radomierzyc w pobliżu Zgorzelca. W tamtejszym barokowym pałacu hitlerowcy pod koniec wojny zgromadzili wojenne archiwum Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, zawierające m.in. listy konfidentów gestapo i dokumenty dotyczące kolaboracji Francji z III Rzeszą. Nie zdołali go zabrać przed wejściem Armii Czerwonej. W czerwcu 1945 r. w Radomierzycach pojawił się płk Piotr Jaroszewicz z zaufanymi towarzyszami: Tadeuszem Steciem, współpracownikiem służb wywiadowczych, oraz Jerzym Fonkowiczem, agentem polskiego wywiadu. Część wyselekcjonowanych dokumentów zapakowali do auta. Jaroszewicz do końca życia przechowywał je w prywatnym archiwum. Nie chwalił się tym, gdyż o dokumenty mogłyby się upomnieć władze ZSRR, jako że zwycięzcy biorą wszystko. Dziennikarze wskazywali tragiczny los uczestników tej rekwizycji. Wszyscy zostali zamordowani w nieodległych odstępach czasu. Jaroszewicz we wrześniu 1992 r. Steć, skromny przewodnik górski, który do końca życia potajemnie spotykał się z Jaroszewiczem – w styczniu 1993 r. Jako ostatni zginął w październiku 1997 r. emerytowany generał Jerzy Fonkowicz. Przed śmiercią był torturowany. Z mieszkania zabrano niewiele – niemieckie starodruki, telewizor i komplet sztućców. Mord polityczny? Inną sensację ogłosił tygodnik „Angora”, twierdząc, że mordercy szukali dokumentów obciążających najwyższe partyjne władze PRL, które Jaroszewicz gromadził rozgoryczony, że dawni towarzysze, zwłaszcza Wojciech Jaruzelski, kazali go internować. Na zainteresowanie sprawców dokumentami mogłoby wskazywać dokładne przeszukanie gabinetu oraz pozostawienie na miejscu wartościowych przedmiotów. Następnie rozeszła się pogłoska, że Jaroszewiczów zamordowało tajne komando byłych funkcjonariuszy SB i radzieckiego KGB, tych samych, którzy pozbawili życia ks. Stefana Niedzielaka