Stratedzy z ISIS wiedzą, że w czasach zarazy nie będzie im łatwo bez wsparcia „swoich ludzi” w europejskich meczetach Miniony rok zapamiętany zostanie jako czas walki z nowym wrogiem. Wiosną pandemia i jej tragiczne następstwa zepchnęły na dalszy plan informacje o działaniach dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego czy zradykalizowanych mieszkańców świata Zachodu. Mało tego, wirus zaczął zapewniać nam… bezpieczeństwo. Pandemia COVID-19 przestraszyła terrorystów. Wielu z nich nie decydowało się, tak jak wcześniej, na przenikanie z Bliskiego Wschodu na Zachód. Większość bała się, że w razie zakażenia nie dostanie pomocy lub hospitalizacja zakończy się zdemaskowaniem. Strach terrorystów szybko jednak ustąpił poczuciu, że w pewnym sensie są oni wyręczani przez pandemię. Od Syrii, przez Bałkany, aż po Wyspy Brytyjskie COVID-19 zaczął być nazywany żołnierzem Allacha. Bronią, która dziesiątkuje społeczeństwa zachodnie. Bliskowschodnie media zaczęły się naigrawać z amerykańskich i europejskich nakazów zakrywania twarzy. „Kpili sobie z nikabów, które noszą nasze kobiety – teraz sami takich używają”, grzmiały arabskie media. Nowe zagrożenie, stary strach Z czasem dowiadywaliśmy się, że wirus stanowi zagrożenie głównie dla starszych, 20- i 30-letni „żołnierze Allacha” poczuli, że mogą wracać do codzienności. Jeszcze bardziej wzmocnił się trend, by ataki na Europę Zachodnią pochłaniały jak najmniejsze środki finansowe. Najważniejsze było pokazanie, że w roku 2020 Zachód musi się liczyć z podwójnym zagrożeniem: pandemią i terroryzmem islamskim. Terroryści zdecydowali się więc przydzielić dodatkowe zadania meczetom w zachodnioeuropejskich miastach. Latem i wczesną jesienią ub.r. we Francji działało ok. 3 tys. miejsc muzułmańskiego kultu religijnego. W ilu z nich radykalni imamowie nawoływali do rozprawienia się z niewiernymi, służby miały mgliste pojęcie. Mimo że władze coraz skuteczniej radziły sobie z pandemią i coraz więcej środków przeznaczały na zatrzymanie islamskiego terroryzmu, nie udało się zapobiec tragedii. Pod koniec października 2020 r. bestialsko zamordowany został nauczyciel historii Samuel Paty, który pokazał uczniom karykatury Mahometa. Raporty służb potwierdzały, że za zamachem stoją radykalizujące się środowiska ze znanych francuskich meczetów. Minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin nie miał wątpliwości. W obliczu tej tragedii należało nakazać zamknięcie Wielkiego Meczetu w Pantin pod Paryżem, za zamieszczenie na Facebooku, jak wyjaśnił, wideo wymierzonego w nauczyciela. Władze rozpoczęły zakrojoną na szeroką skalę akcję nalotów na dziesiątki meczetów, szkół koranicznych i stowarzyszeń muzułmańskich. Wszczęto trwające do dziś postępowania mające wskazać źródła finansowania wielu meczetów. Badane jest pochodzenie imamów, jak również cel ich pobytu we Francji – w wielu przypadkach nie do końca jasny. Gdy zamykano Wielki Meczet w Pantin, władze wskazały 78 innych świątyń, które w każdej chwili mogą zaprzestać działalności. Dziś takich „niepewnych meczetów” jest ok. 100. Sąsiednia Belgia już wiosną 2020 r. została szczególnie dotknięta koronawirusem. Latem i wczesną jesienią pandemia osłabła, za to powrócił stary problem zagrożenia terrorystycznego. Zdecydowanie bardziej ze strony „swoich niezintegrowanych” niż przybyszów z Bliskiego i Środkowego Wschodu. Belgowie długo nie mogli się otrząsnąć po tym, co wydarzyło się w ich stolicy w marcu 2016 r. Na brukselskim lotnisku Zaventem oraz przy jednej ze stacji metra w serii zamachów zginęły 32 osoby. Były to najkrwawsze akty terroru w historii kraju. Władze dmuchają więc na zimne i robią wszystko, by zniweczyć ewentualne plany kolejnych ataków. Takie widzenie rzeczywistości legło u podstaw decyzji Brukseli, która cofnęła wniosek o uznanie za miejsce kultu religijnego Wielkiego Meczetu, znajdującego się w dzielnicy unijnej, ok. 200 m od siedziby Komisji Europejskiej. Zdaniem belgijskich służb meczet – Belgijskie Centrum Islamu i Kultury – został zinfiltrowany przez marokańskich szpiegów: trzech jego pracowników, w tym dyrektora (nie włada ani francuskim, ani flamandzkim). Od zamachu w 2016 r. władze belgijskie zaczęły baczniej się przyglądać meczetowi. Dwa lata później rząd zakończył dzierżawienie go Arabii Saudyjskiej z powodu obaw o radykalizację osób uczęszczających do świątyni. Ogłosił wtedy, że chodzi o „koniec zagranicznych wpływów na islam w Belgii”. Austria zamyka, Grecja otwiera W ostatni przed jesiennym lockdownem listopadowy wieczór, kiedy tłumy wyległy na ulice wiedeńskiej starówki, samotny strzelec otworzył ogień z karabinu maszynowego.
Tagi:
Anna Tatarkiewicz, Arabia Saudyjska, Ateny, Austria, Belgia, Bliski Wschód, Bliski Wschód i Afryka Północna, Bruksela, covid-19, Czeczeni, DERAD, deradykalizacja muzułmanów, dżihad, Europa Zachodnia, Francja, fundamentalizm islamski, Grecja, ISIS, islam, islamofobia, koronawirus, Kujtim Fejzullahu, lockdown, Macedonia, meczet w Kruszynianach, muzułmanie, pandemia, państwo islamskie, polityka migracyjna, polscy muzułmanie, Tatarzy polscy, terroryzm, Unia Europejska