Zjazd dziekanów wydziałów prawa polskich uczelni z okazji 25-lecia przyjęcia konstytucji podjął uchwałę. Warto przytoczyć ją w obszernych fragmentach. Dziekani podkreślają, że „Konstytucja jest najwyższym aktem prawnym Rzeczypospolitej Polskiej wyznaczającym podstawowe zasady funkcjonowania państwa, a także określającym prawa i wolności obywatelskie”. I że „obowiązkiem wszystkich organów i instytucji władzy publicznej jest przestrzeganie Konstytucji”. Dziekani przypominają również, że „od przestrzegania Konstytucji zależy stabilność systemu prawnego, bezpieczeństwo prawne i ekonomiczne obywateli oraz lojalna współpraca z Unią Europejską, organizacjami międzynarodowymi i innymi państwami”. Deklarują też, że zobowiązują się „do troski o to, aby zasady i wartości konstytucyjne promieniowały na programy studiów realizowane na polskich uczelniach”. No bardzo pięknie, że dziekani akceptują, by zacytować klasyka, „oczywiste oczywistości”. Tyle że prawie każdy z nich ma na swoim wydziale profesorów jawnie lekceważących konstytucję i równocześnie kształcących studentów. Profesorów zajmujących prominentne stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości, które konstytucję gwałci instytucjonalnie. Profesorów – neo-sędziów Sądu Najwyższego i sędziów dublerów w Trybunale Konstytucyjnym. Przecież tam aż roi się od profesorów prawa! Może warto by ich wskazać po imieniu, może napomnieć, jeśli nawet nie napiętnować? Zastanowić się, czy powinni oni uczyć studentów. Uczyć prawa i szacunku dla prawa. To tak, jakby dyrektorzy instytutów geografii rzucili śmiałe wyzwanie płaskoziemcom, przyjmując uchwałę, że Ziemia jest okrągła, i zalecili dyrektorom szkół, by kupili do swoich placówek globusy, a równocześnie, tak na wszelki wypadek, do ciał kolegialnych, takich jak senaty uczelni i Rada Doskonałości Naukowej, wydelegowali kilku kolegów płaskoziemców. Kiedyś Stefan Kisielewski powiedział, że nieszczęście polega nie na tym, że znaleźliśmy się w d… ale na tym, że w tej d… zaczęliśmy się urządzać. Wygląda na to, że istotnie zaczynamy się urządzać. To smutne, a skutki tego będą opłakane. Oczywiście na razie nie ma podstaw ani możliwości, by tych wszystkich profesorów wiceministrów, neo-sędziów i sędziów dublerów jawnie lekceważących konstytucję odsunąć od nauczania. Ale może wystarczyłoby ich wyraźne napiętnowanie, jakiś towarzyski ostracyzm? Może powstrzymałoby to następnych? Zabrakło odwagi, by do tego wezwać? A może po prostu zabrakło woli? To czujmy się przynajmniej współodpowiedzialni za to, co jest. Wolimy się nie czuć? Kiedyś nam to wypomną. Oj, będziemy wtedy się wstydzić! A może ta delikatność uchwały dziekanów to jakieś signum temporis? W lewicowym „Zdaniu” redakcja przypisami objaśnia wyrażenia użyte w wywiadzie (skądinąd bardzo ciekawym) przez Jerzego Urbana. „Cipa” objaśniona jest w przypisie przez redakcję jako „anat. wagina”. „Rżnięcie” zostało w przypisie wyjaśnione jako „pot. stosunki seksualne”. A gdy Urban wystawienie Magdaleny Ogórek do kandydowania w wyborach prezydenckich wyjaśnia „czułością Leszka Millera” do „ładnych dup” – redakcja w przypisie śpieszy z wyjaśnieniem, że wedle Słownika Języka Polskiego PWN „dupa” to wulgarne określenie „młodej, atrakcyjnej seksualnie kobiety”. No to przynajmniej niegdysiejsza kandydatka lewicy na urząd prezydenta RP, a dziś prawicowa publicystka, została w sposób precyzyjny zdefiniowana. Czy naprawdę zdaniem redaktorów „Zdania” lewicowy czytelnik bez tych przypisów nie zrozumiałby słów Urbana? Za stary już na zrozumienie slangu czy za delikatny i zbyt moralny? O moralności socjalistycznej nasłuchaliśmy się w PRL aż nadto. Czy ta moralność socjalistyczna w „Zdaniu” nadal obowiązuje? Ale czy ktoś tak socjalistycznie moralny i delikatny ma szanse wpłynąć na wynik najbliższych wyborów parlamentarnych? Przecież czasy chyba nieco się zmieniły. Moralność pewnie też. A może po prostu redakcja „Zdania” uważa swoich czytelników za idiotów? Też niedobrze. Ale wywiad z Jerzym Urbanem, bez względu na przypisy, bardzo ciekawy. Polecam (delikatnie). Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint