Żadnej rewolucji tu nie będzie

Żadnej rewolucji tu nie będzie

Jeszcze nigdy polska prawica nie była tak wyjałowiona z tęgich umysłów czy piór Prof. Janusz Tazbir (ur. w 1927 r.) – wybitny historyk, od 1966 r. profesor Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, w latach 1983-1990 dyrektor instytutu. Zajmuje się głównie badaniami nad historią kultury oraz ruchów religijnych w Polsce XVI i XVII w., publicysta, popularyzator wiedzy historycznej, autor szkiców o literaturze. Autor ponad tysiąca publikacji i książek (m.in. „Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce w XVI i XVII w.”, „Kultura szlachecka w Polsce”, „Okrucieństwo w nowożytnej Europie”, „Spotkania z historią”). – Panie profesorze, czy to prawda, że historia lubi się powtarzać, jak często mawiamy? – Owszem, historia bardzo często naśladuje samą siebie. Niektóre wydarzenia się powtarzają, jak choćby rozbiory, które były powtarzającym się faktem od 1772 do 1939 r. Od Polski dawnej, szlacheckiej aż po dziś powtarza się też pewna prawidłowość, że każdy władca, król czy I sekretarz, na początku panowania budzi wielkie nadzieje i entuzjazm, a jak kończy swoją władzę lub życie, ludzie na ogół oddychają z ulgą, że to już koniec panowania, które przyniosło więcej klęsk niż powodzeń. – Pytam o tę powtarzalność historii, bo chciałem pana spytać o Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Nakładem Iskier ukazała się właśnie książka Boya „Z perspektywy czasu”, poprzedzona pańską przedmową. Oddano ją do druku dosłownie na kilkanaście dni przed śmiercią autora „Słówek”, ale na wydanie czekała wiele długich lat. Odnoszę, może mylne, wrażenie, że dziś wraca to, o czym pisał Boy. – Nie myli się pan. Wystarczy spojrzeć: powtarzają się ataki na Boya, aktualna znów staje się kwestia regulacji przyrostu naturalnego, wyraźna jest klerykalizacja państwa, z którą Boy ostro walczył. Nie powtórzyło się jedno: Boy był pełen entuzjazmu, że niepodległość została dana na stałe i że dobrnęliśmy do bezpiecznej przystani, gdzie można otwarcie mówić o wszystkim. Potem dopiero się okazało, że to była tylko dwudziestoletnia przerwa w kolejnych okupacjach. – No, dziś o optymizmie w ogóle trudno mówić. – Tak, to ciekawe, że wiek XVI witano z entuzjazmem, podobnie wiek oświecenia, ba, wiek XX dawał na początku nadzieję, że już raz na zawsze skończyliśmy z wojnami, choć historia okrutnie to zweryfikowała, tymczasem wiek XXI witamy z wielkimi obawami i raczej pesymizmem. Nie tylko chodzi tu o bombę atomową, ale też o zagrożenia ekologiczne czy poziom przyrostu demograficznego. – A dlaczego Boya się dziś tak nie lubi? – Myślę, że tylko w pewnych określonych kręgach występuje niechęć. Jest to jednak autor, który miał tę zaletę, że świetnie pisał, co muszą przyznać nawet ci, dla których głoszone przez niego poglądy były i są trudne do przyjęcia. Niezależnie od tego, że na przykład niektórzy historycy krzywią się na książkę o królowej Marysieńce, jest ona napisana bardzo atrakcyjnie i po dziś dzień wznawiana. – Czyli z zawiści jest ta niechęć? – No, wie pan, atrakcyjność bywa drażniąca. Opowiem panu anegdotę, której jeszcze nigdy nie ogłaszałem publicznie, choć przecież kilkakrotnie o Boyu pisałem. Otóż opowiadałem kiedyś ks. Józefowi Tischnerowi, że moje rozejście z Kościołem katolickim zaczęło się w 1945 r., kiedy to na jednej z pierwszych lekcji religii nasz katecheta, ks. Witold Pietkun, autor podręczników do teologii dogmatycznej, powiedział rzecz, która mną wstrząsnęła. Stwierdził mianowicie, że jedyną dobrą rzeczą, jaką zrobili Niemcy, było rozstrzelanie Boya-Żeleńskiego. – I co na to ks. Tischner? – Spojrzał na mnie i powiedział: proszę pana, oburzył pana głupi sługa, a pan się odwrócił od Szefa, więc gdzie tu logika? To było bardzo tischnerowskie. – Głupich sług nie brakowało kiedyś, że wspomnę ojca Mariana Pirożyńskiego, z którym Boy toczył bój, nie brakuje i dziś. Mnie interesuje jednak, jeśli mówimy o powtarzalności, dlaczego lekcja Boya na niewiele nam się zdała i dlaczego znów, ponad sześć dekad po jego śmierci, musimy się mierzyć z głupotą i kołtunem, który coraz częściej triumfuje? – Boy, który przecież zaciekle walczył z tymi zjawiskami, nie brał pod uwagę, że historia da Kościołowi w Polsce drugą szansę. Napisałem kiedyś w „Polityce” artykuł, w którym stwierdzam, że trzeciej szansy może już nie być. Laicyzacja społeczeństwa zaczęła się w dobie oświecenia, przerwały ten proces rozbiory, kiedy Kościół stał się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2006, 2006

Kategorie: Wywiady