Nie lubię reportażu polegającego na tym, że ludzie z Warszawy przyjeżdżają na kilka dni do powiatu i go opisują Magdalena Okraska – nauczycielka, etnografka, działaczka społeczna. Związana z czasopismem „Nowy Obywatel”. Mieszka w Zawierciu. Autorka książki „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu” (Trzecia Strona, Warszawa 2018). Skąd pomysł na reportaż o Zagłębiu Dąbrowskim? Ten region nie znajduje się w centrum uwagi mediów ani turystów. – Praca nad „Ziemią jałową” była naturalną konsekwencją moich wcześniejszych zainteresowań. Zawsze fotografowałam miasta i miasteczka, w których mieszkałam, i zawsze chciałam uwieczniać na zdjęciach i na piśmie tę ich brzydszą, okrutniejszą, bardziej „zapyziałą”, a więc prawdziwszą stronę. Jestem dziewczyną z małego miasta i w małym mieście mieszkam. Dzięki temu udało mi się uniknąć perspektywy „safari biedy”. Dokumentowałam życie swoje i swoich bliskich, blokowiska, na których żyłam, ulice, którymi chodziłam, i sklepy, w których kupowałam. Od lat wchodziłam też na tereny zamkniętych zakładów pracy. To wcale nie jest trudne, trzeba tylko trochę sprytu i odwagi – i te zardzewiałe uniwersa stoją przed nami otworem. Nie lubię reportażu polegającego na tym, że ludzie z Warszawy przyjeżdżają na kilka dni do powiatu i go opisują. Kiedyś to były reportaże interwencyjne, później popularniejsze stały się smutne obrazki pani Kasi, która pierze na tarze. Uznałam, że można napisać książkę o tym, jak źle żyje się ludziom po upadku zakładów przemysłowych. Jednak powinna ona dotyczyć miejsca, w którym się mieszka. Ma się wtedy więcej materiałów, zna ludzi, ma się dla miejsca więcej czułości. Bardzo chciałam uniknąć wielkomiejskiego protekcjonalizmu. Jak wyglądała twoja codzienna praca nad książką? – Zawsze pracuję sama, bo istotną częścią mojej pracy reporterskiej jest słuchanie tego, co mówią ludzie – na ulicy, w sklepie, w bramie, w kolejce do lekarza – i wchodzenie z nimi w te rozmowy, w ich życia. Żeby słuchać, nie można jednocześnie poświęcać uwagi komuś drugiemu, więc do miast Zagłębia jeździłam sama. Nie mam planu, mam tylko notes i długopis, fotografuję marnej klasy telefonem. Nie nagrywam rozmówców, zazwyczaj na to się nie zgadzają. Nagrywanie z ukrycia uważam za nadużycie ich zaufania. Zazwyczaj dzień terenowej pracy nad książką wygląda w ten sposób: pociągiem podmiejskim jadę do wybranej miejscowości. Już od chwili przyjścia na dworzec nastrajam się wyłącznie na ludzi, ja się nie liczę. Rozmawiam z każdym, kto do mnie zagaduje, przysiadam się, słucham. W docelowym mieście chodzę po ulicach, zazwyczaj tam, gdzie mnie nogi poniosą, broń Boże nie unikając „najgorszych” dzielnic. Wchodzę do sklepów pod różnymi pozorami, czasem kupię coś na ulicznym stoisku, by nawiązać rozmowę. Idę na piwo, kebab czy zapiekankę do lokalnego baru. Kluczem jest nie bać się mówić i nie bać się słuchać. Najistotniejsze są dwie rzeczy: porzucenie własnej perspektywy i założenie, że rozmówcy (i miejsca!) nie są nam nic winni, nie muszą potwierdzić naszej tezy – po prostu są, a to my jesteśmy gościem. I mamy być gościem taktownym. Poza tym moja praca to była nuda: archiwa zlikwidowanych zakładów pracy, archiwa ZUS, internet, spotkania z „mądrymi głowami”, telefony. Ale przede wszystkim – chodzenie po mieście, do upadłego. Po internetowych reakcjach widać, że książka trafiła w dużej mierze właśnie do ludzi z Zagłębia, a nie do zawodowych czytelników reportażu. – Miała już drugi dodruk i nieźle się rozchodzi. Niezwykle cieszy mnie to, że czytana jest przez ludzi na miejscu. Także tych, którzy nie są na co dzień czytelnikami reportaży, a nawet tych, którzy w ogóle nie czytają książek. Jednak temat Zagłębia jest dla nich wyjątkowy, osobisty. Na jednym ze spotkań dziewczyna z Łodzi powiedziała, że to, co zostało opisane w książce, bardzo przypomina sytuację jej miasta. No właśnie, z jednej strony to książka o Zagłębiu, ale z drugiej – można powiedzieć, że całkiem uniwersalnie opisuje historię polskiego świata pracy. – Chciałam to pokazać na przykładzie konkretnego regionu. Wiadomo, że nie jest to praca naukowa, która rości sobie prawa do wyciągania ogólnych wniosków, ale z pewnością daje się ona – przynajmniej częściowo – odnieść do innych regionów, które również miały pecha w czasach transformacji. Zaczynasz od wstępu na temat tożsamości zagłębiowskiej i jej opozycji do tożsamości śląskiej. – Ten temat budzi ogromne emocje. Dlatego tyle o tym piszę, że czytelnicy spoza Zagłębia postrzegają je po prostu jako część