Polska prowadzi pod względem importu trofeów z gatunków zagrożonych wyginięciem Przywykliśmy do statystyk, w których jesteśmy na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej czy w innym gronie. A co powiecie na siódme miejsce w UE? W niektórych podkategoriach znaleźliśmy się nawet na podium, i to ze złotym medalem! Otóż prowadzimy pod względem importu trofeów z gatunków zagrożonych wyginięciem. Widać, jest prawdą, że naród pod rządami PiS bogaci się na potęgę i usiłuje dogonić Zachód, który odjechał nam w XIX w. Od kilku lat nasi myśliwi są ostro krytykowani w związku z ich praktykami łowieckimi i uprzywilejowaną pozycją społeczną. Z punktu widzenia ochrony przyrody, ale też racjonalności gospodarczej, większość krytyki jest uzasadniona, a nasze łowiectwo powinno się zmienić, i to szybko. Jednak myśliwi psocą nie tylko na miejscu. W latach 2014-2018 Polska importowała 744 trofea myśliwskie, pozyskane z 36 ssaków wymienionych w konwencji waszyngtońskiej (Konwencja o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem, CITES). Konwencja zakazuje handlu zagrożonymi gatunkami, wskazuje odstępstwa od zakazu oraz reguluje obrót zarówno żywymi organizmami, jak i szczątkami. To ostatnie jest szczególnie ważne w odniesieniu do gatunków, którym przypisuje się magiczne moce, np. nosorożców, których róg ma leczyć wszelkie dolegliwości, zwłaszcza wspomagać erekcję. Innym problemem, któremu ma przeciwdziałać konwencja, jest nielegalne pozyskiwanie i przemycanie dla kolekcjonerów i hodowców czy to żywych przedstawicieli fauny i flory, czy szczątków. Tego procederu dotyczą doniesienia medialne o zatrzymaniach na Lotnisku Chopina w Warszawie, rzadziej na innych przejściach granicznych, świadomych i nieświadomych przemytników. Liczba trofeów wwiezionych do Polski może się wydawać niewielka, ale wywindowała nas na siódme miejsce w UE, która ogółem sprowadziła w tym okresie ok. 15 tys. trofeów. To dało nam jako Wspólnocie Europejskiej „prestiżowe” drugie miejsce. Na pierwszym znalazły się Stany Zjednoczone, które w latach 2005-2014 sprowadziły ok. 1,26 mln trofeów. Duży problem dużych zwierząt W epoce kolonialnej europejskie elity jeździły na safari i wracały ze skrzyniami dekoracji ściennych i podłogowych. W ich ślady podążyły elity amerykańskie. Nasi rodacy również wyprawiali się na safari, choć nieco rzadziej. Bezpośredniej eksploatacji poddana była niewielka powierzchnia Afryki, ale i tak zaobserwowano ubytek zwierzyny, przede wszystkim dużej. Zjawisko to opisał w połowie XIX w. ornitolog Władysław Taczanowski. W jego czasach Afrykę zamieszkiwało ok. 12 mln słoni, w 2015 r. było ich ok. 415 tys.! Tylko w latach 2007-2016 w Afryce zabito ok. 110 tys. słoni, głównie dla kości słoniowej, przy czym w znacznej mierze było to kłusownictwo zorganizowanych grup przestępczych, ale motywem było trofeum – kość słoniowa osiągająca niebotyczne ceny na czarnym rynku. Rzecz jasna, legalnie na słonie też polowano, mimo dramatycznego spadku ich liczebności. W tym czasie w Tanzanii liczba słoni zmniejszyła się o 60%, w Mozambiku o 62%. W innych krajach nie było tak źle, ale w wielu z nich rzeź miała miejsce wcześniej, więc niewiele zostało do pozyskania. We wschodniej Afryce mamy do czynienia z bardzo małymi stadami, a co za tym idzie – rośnie ryzyko krzyżowania wsobnego, czyli rozmnażania się osobników blisko spokrewnionych. Chodzi o pokrewieństwo genetyczne – im mniej zwierząt, tym mniejsza liczba osobników zdolnych do rozrodu, a to z czasem prowadzi do bliskiego pokrewieństwa genetycznego. Mowa o gatunkach, u których samice w pierwszą ciążę zachodzą w wieku 14-20 lat, a odstępy między porodami wynoszą minimum cztery i pół roku! Odstrzał jest znacznie szybszy niż możliwości regeneracji stad. Wychowanie słonia trwa minimum 10 lat – jeśli malec straci w tym czasie mamę, jego szanse na przeżycie gwałtownie maleją. Poza tym samce żyją w osobnych stadach, w których młodzież jest pod kontrolą starszych osobników, a to oni często padają łupem łowców trofeów. Można zapytać, w czym właściwie problem. Odstrzelimy kilka zwierząt, łowca zabierze skórę czy coś w tym guście, miejscowi zarobią – wszyscy będą szczęśliwi. Za przykład niech posłuży Botswana. W ubiegłym roku dzięki polowaniom na słonie kraj ten zarobił 2,3 mln dol. Taki obraz kreują duże firmy organizujące międzynarodowe polowania. Gros pieniędzy zostaje na ich kontach. Mityczne zasilenie miejscowej społeczności to w rzeczywistości kasa dla lokalnej władzy